Nigdy nie byłam w Opolu. To samo mogą powiedzieć niektórzy z autorów, których teksty znalazły się w antologii opowiadań o tym mieście. Jednak nie przeszkodziło im to w ich napisaniu.
Antologia powstała w ramach konkursu Festiwal natchnienia, który polegał na napisaniu opowiadania nawiązującego do Opola.
Antologia składa się z dwóch części: pierwszej napisanej przez profesjonalnych, uznanych autorów oraz drugiej napisanej przez amatorów, dopiero stawiających pierwsze kroki w literackim świecie. Znajdziemy tu teksty Marka Hoddera, Jakuba Ćwieka, Martyny Raduchowskiej, Anety Jadowskiej oraz Małgorzaty Wardy.
Szczególnie ciekawi mnie opowiadanie Marka Hoddera, który odwiedził jedynie Wrocław (chociaż to blisko Opola, może wystarczy?).
Dlaczego o tym piszemy? Otóż Antologia opowiadań o Opolu znajduje się pod naszym patronatem, więc każdy komu uda się zdobyć tę książkę (nakład przewidywany jest na 500 egzemplarzy) będzie mógł zobaczyć na okładce nasze logo.
[Mały konkurs dla naszych lajkerów]
Książki zostaną rozdane, ze względu na udział miasta, głównie w Opolu, jednak jeden egzemplarz możecie dostać u nas. Aby zostać szczęśliwym posiadaczem Antologii opowiadań o Opolu należy skontaktować się z osobą odpowiedzialną za jej powstanie, Magdaleną Pioruńską. Kontakt do Magdy możecie (a właściwie musicie, bo jesteśmy źli ludzie i nie podamy) znaleźć na Szufladzie. Wygrywa pierwsza osoba, która jutro (20.09) punktualnie o 22.00 wyśle do Magdy maila w temacie wpisując "FUNtastyka", a w treści swój adres kontaktowy.
[Mały konkurs dla naszych lajkerów]
Książki zostaną rozdane, ze względu na udział miasta, głównie w Opolu, jednak jeden egzemplarz możecie dostać u nas. Aby zostać szczęśliwym posiadaczem Antologii opowiadań o Opolu należy skontaktować się z osobą odpowiedzialną za jej powstanie, Magdaleną Pioruńską. Kontakt do Magdy możecie (a właściwie musicie, bo jesteśmy źli ludzie i nie podamy) znaleźć na Szufladzie. Wygrywa pierwsza osoba, która jutro (20.09) punktualnie o 22.00 wyśle do Magdy maila w temacie wpisując "FUNtastyka", a w treści swój adres kontaktowy.
Na zakończenie przedstawiamy krótkie fragmenty wszystkich opowiadań, które znajdą się w antologii, a u nas zapewne pojawi się także recenzja tego zbioru.
Proch i sześć
fragmentów kości - Mark Hodder
Jakub Jakubek niestety nie ma zamiaru wstrzymywać się z
osądami ani bynajmniej nie należy do
zadowolonych. Był w Opolu, gdy Europa po raz kolejny wstrząsnęła niebem i
ziemią, geograficzne fundamenty rozjechały się na wszystkie strony gdzieś nisko
pod miastem, a on – w wieku pięćdziesięciu jeden lat – utknął jak ziarno
pszenicy między młyńskimi kamieniami. Historia go zmiażdżyła.
Wydarzenie
to miało miejsce wiele lat temu i nie został na świecie już nikt żywy, kto mógł
znać tego człowieka, księgowego o przeciętnym wzroście, przeciętnym wyglądzie i
przeciętnych talentach.
Nie
zachowały się żadne wspomnienia o nim.
Nie
zostawił po sobie żadnych potomków.
Z Jakuba
Jakubka nie pozostało nic, prócz garści prochu i sześciu fragmentów kości
pogrzebanych głęboko pod jedną z ulic Opola.
Całkowite zaćmienie
księżyca - Małgorzata Warda
Przycisnęła dłoń do ust i poczuła, że skórę ma gorącą i
spoconą. Dziesięć minut wcześniej znajdywała się blisko obwodnicy
Trójmiasta, więc nie było żadnej możliwości, żeby nagle pokonała... siedemset
kilometrów! Jakby tknięta przeczuciem, podniosła wzrok na niebo, widoczne za
czubkami drzew. Spiker w radio właśnie mówił, że noc nad Opolem zapowiada się
bezchmurna, więc bez przeszkód będzie można oglądać zaćmienie księżyca,
ale nad lasem było całkiem ciemno. Zupełnie, jakby nad drzewami zawisł duży,
ciemny kształt. W radio pojawiły się zakłócenia, głos spikera stał się
niewyraźny.
Proszek spadkowy - Martyna
Raduchowska
Joanna nie odpowiedziała. Stała
samotnie pośrodku ogromnej sali balowej, a zachodzące słońce podpalało jej
upięte włosy rudawymi refleksami. Skrępowana i zakneblowana spowijającym ją
ciasno mrokiem nie była w stanie choćby drgnąć, nie mogła wydobyć z siebie
nawet westchnienia. Jej ogromne, migdałowe oczy z napięciem wpatrywały się w
kobietę, a w jasnych i zimnych jak śnieg tęczówkach błyszczał strach. Po raz
pierwszy w życiu naprawdę się bała.
Zapiski Kaprala
Finto - Aneta Jadowska
O tym, gdzie właściwie pracuję
dowiedziałem się w październiku. Po trzymiesięcznym szkoleniu, które, teraz to
widzę, było raczej obserwacją psychologiczną rozciągniętą w czasie. Chcieli się
upewnić, że jestem odpowiednio popieprzony, by nie mieć nic przeciwko temu,
czego ode mnie będą wymagać. Przeszedłem test.
Pierwszego października przyszedł
do mojej kwatery ten sam facet, o wyglądzie Horatio Cane’a, który prowadził ze
mną rozmowę kwalifikacyjną. Dał mi kopertę. Nie był przesadnie rozmowny, po
prostu poklepał mnie po ramieniu i powiedział:
- Rób, co do ciebie należy
i nie zmuszaj mnie, bym cię sprzątnął, jeśli spieprzysz.
Zaśmiałem się. On nie.
Urizmatycy - Jakub Ćwiek
Jest w tym coś poetyckiego, że po całym popieprzonym
życiu w rozjazdach umarłem w tym samym mieście, w którym się urodziłem.
Poetyckiego i cholernie zabawnego, gdy tak sobie myślę, bo wyobrażam sobie
jakiegoś dzieciaka za parę lat wchodzącego na notkę w Wiki i czytającego –
Kacper Gwóźdź – pisarz, publicysta, coś tam coś tam, urodził się i zmarł w
Opolu. Co bym pomyślał na jego miejscu? Że ten Gwóźdź to całe życie siedział na
dupie, jak jeden z tych – no właśnie! – lokalnych poetów czy autor z regionu.
Pewnie – pomyśli o mnie ów szczeniak – zakochany w wąskich uliczkach, amator
zielonych parków, a może ziom na zawsze wierny któremuś blokowisku, gdzie na
ławce z kumplami i tanim winem, a w krzakach za balkonami pierwszy raz z laską
i unimilem, którego nie wiedział jak rozpakować, a co dopiero użyć.
Magdalena Pioruńska - Ceres
Podprowadził mnie bliżej światła latarni, gdzie czekała Ceres w
otoczeniu swojego małego dworu. Do ponętnych pasterek dołączyli dwaj rybacy,
obejmując się ramionami. Ceres także była umorusana krwią. Zlizywała ją z
palców, co chwila unosząc drugą dłoń do ust, w której trzymała krwawy ochłap.
Wtedy zauważyłam, że klatka piersiowa Darka zionęła pustką w miejscu, gdzie
powinno znajdować się serce.
Nogi odmówiły mi
posłuszeństwa i gdyby nie pomocne ramię Górnika, upadłabym na trotuar.
- Witaj, Łucjo – powiedziała bogini i uśmiechnęła się do mnie łagodnie,
co w zestawieniu z jej ubrudzoną twarzą, wywołało wręcz upiorny efekt. -
Wreszcie się spotykamy. Mam na imię Floriana, ale od pewnego czasu wszyscy
nazywają mnie Opolską Ceres.
Joanna Pawlusiów - Błękitne miasto
Dziwnego zachowania rodziców i
sąsiadów nie rozumiała tylko Aurelia, która co wieczór rozmawiała w swoim
pokoju z siostrą. Gasiły wtedy światło i Hania pokazywała Aurelii jak samym
tylko pstryknięciem palców potrafi rozpalić ogień na dłoni. Nie czuła przy tym
żadnego bólu i potrafiła przegadać z siostrą cały wieczór, machając dłonią jak
pochodnią. Roześmiana Aurelia prosiła ją za każdym razem, żeby pokazała tę
sztuczkę rodzicom, ale Hania odpowiadała zawsze:
-
Może kiedyś. Dzisiaj tego nie zobaczą.
Potem
bawiły się jak zwykle i opychały ciastem, które Aurelia ukradkiem przynosiła z
łazienki. Wszystko wyglądało tak, jakby nic się w życiu sióstr nie zmieniło,
jednak Aurelia zrozumiała w krótkim czasie, że zmieniło się bardzo dużo.
Ewa Jezierska - Bolko IV
Przez most przecinający fosę, wjeżdżało czterech jeźdźców.
Bolesław IV, książę opolski, przyglądał się gościom z wysokości okrągłej wieży
przystającej do narożnika murów, okalających Zamek Piastowski. Choć stołp
pełnił funkcję strażnicy i nie posiadał żadnej izby dla księcia, Bolko często
porzucał swoje komnaty, by, choć na chwilę wejść na szczyt. Stamtąd rozciągał
się widok na całe Opole. Tutaj Bolko stawał twarzą w twarz ze swoim miastem. A
on, książę, oglądał je z góry, ogarniał spojrzeniem i wszystkimi myślami.
Tutaj, przy powiewach przesyconego zapachem miasta wiatru, do głowy
przychodziły mu najwspanialsze projekty, których nie mógł realizować. Za każdym
razem, gdy z wieży wybudowanej przez jego pradziada Bolka I, przyglądał się
swojemu miastu, napotykał wzrokiem budowlę, która przypominała mu, że Opole
wcale nie jest jego.
Iwona Mózgowiec - I
zbiegliśmy w dół
I zbiegliśmy w dół, ku wielkiej
rzece. Zdjęliśmy buty, by nie przeszkadzały w tańcu. Szczekały psy, śmiały się
dzieci, płakały kobiety. Rozpaliliśmy nowe ogniska, tysiące ognisk. Z wezbranej
naszej piersi wydobywał się okrzyk. Pierwotny, szamański. Przywołaliśmy deszcz
manny. Przywołaliśmy gwiazdy, księżyc. Przywołaliśmy świetliki. Z ostrówka
napłynęła muzyka.
I znów staliśmy się wolni.
Bartosz
Rogala - Jesiotr Opolski
Sprawdziłem
dane miejscowego mistrza patelni. Okazał się nim niejaki Stanisław Waligórski,
sześćdziesięcioletni człowiek o miłym wyrazie twarzy. W niczym nie przypominał
wariata. Pewnie kiedyś zrobił coś głupiego i uciążliwa nitka nieprzyjemnych
konsekwencji ciągnęła się za nim przez lata. Prosperował małą knajpką,
„Roztrzaskaną Zastawą”, specjalizującą się w daniach z dziczyzny. Lepiej trafić
nie mogłem!
Adres
restauracji zdradził, że powinienem jej szukać na ulicy Księdza Norberta
Barlickiego. Wprowadziłem dane do mapy. Czerwona strzałka wskazała drogę. Lokal
nie był nigdzie daleko.
Rozejrzałem
się za jakimś środkiem komunikacji miejskiej, ale Stare Miasto zostało
wyłączone z ruchu maszyn (nie licząc parkingu, oczywiście). Przezroczyste tuby
dla pociągów unosiły się i wiły nad miastem w oddali, przecinając czasami
wieżowce i inne wysokie budynki. Autoloty tysiąca kolorów i marek latały na
specjalnie wytyczonych ulicach. Z takiej odległości widziałem jedynie ich kontury.
Młodzi ludzie poruszali się na rowerach lub deskolotach. To zadziwiające, ale
współczesność doskonale pasowała do prastarych kamienic, znających jeszcze
czasy sprzed podboju galaktyk.
Hanna
Sterniuk-Mościska
- Opole jest kobietą
Rano obudziła mnie lipcowa triada:
słońce, wrzaski jaskółek oraz małpiatek z pobliskiego ogrodu zoologicznego.
Namiastka Afryki w tym zimnym kraju. Właśnie rozpoczęły się moje wakacje po
pełnym kurzu remoncie mieszkania.
Poranek – moja ulubiona pora dnia
– zawsze wygląda tak samo: spacer z psem w rozproszonym świetle Parku
Nadodrzańskiego. Tam – nad brzegiem rzeki nabieram pozytywnej energii na cały
dzień. Już wychodziliśmy z domu (pies wykonywał imponujące skoki radości), gdy
przypomniałam sobie o moim znalezisku w trakcie robienia remontu mieszkania: po
zerwaniu linoleum, pomiędzy sosnowymi deskami podłogi tkwił pierścionek, który
zamrugał do mnie siwym kamieniem. Należał pewnie niegdyś do poprzedniej
właścicielki… Założyłam delikatny klejnot na palec – pasował i wyglądał niezwykle.
Wyszłam z domu i zanurzyłam się w upalnym parku. Mimo wczesnej pory na siłowni
pod chmurką ćwiczyli już ludzie – głównie osoby starsze, biegali amatorzy
joggingu, pozdrawiali mnie znajomi „psiarze”. Przystanęłam nad brzegiem Odry
płosząc wielkie ważki.
Magdalena Schatt-Skota - Po śladach bosych
stóp
Ukryte w śniegu miasto. Śniło
jej się ukryte w śniegu miasto, nad którym górują smukłe wieże katedry ubrane w
śniegowe czapki. Śniło jej się miasto, które zna i w którym żyje, które potrafi
sprawić, że zdradzasz mu swe największe tajemnice. Śnił jej się straszny mróz,
mróz, który przybiera postać tysiąca szpileczek wbijających się w nos i
policzki, czoło i głowę. Szła ulicą, zapadając się w śniegu. Z każdym krokiem było go coraz
więcej, wpadała w niego coraz głębiej. Otaczała ją biel, biel wkradała się jej
pod ubranie, swoje chłodne języki, przemieniając w gęsią skórkę. Obudziła się.
Lekko podniosła się, opierając ciało na łokciach. Otaczała ją biel. Biel
prześcieradła, chłód prześcieradła, puste miejsce obok.
Komentarze
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)