Przejdź do głównej zawartości

Siła niższa, czyli recenzja kontynuacji Dożywocia [recenzja]

Marta Kisiel powróciła z wyczekiwaną przez wielu kontynuacją „Dożywocia”. Zdeterminowana grupka czytelników już od lat domagała się dalszego ciągu przygód wesołej gromadki, której los, po dość dramatycznym zakończeniu powieściowego debiutu autorki, nie rysował się w zbyt jaskrawych barwach. Oczekiwanie trwało sześć lat, ale czytelnicy w końcu otrzymali upragnioną książkę.

Przeprowadzka do wielkiego miasta była wyzwaniem dla wszystkich. Oswojony chaos Lichotki zastąpiony został zupełnie nową, obcą rzeczywistością, gdzie dni Konradowi Romańczukowi wypełnia praca. Udające pokoje ciasne klitki powoli, acz nieubłaganie zarastały kurzem, a wątpliwości oraz żal zaczęły grozić zburzeniem kruchego porozumienia pomiędzy człowiekiem a aniołem. Nowy dom wypełnia smutek, żal oraz tęsknota zarówno za miejscem, jak i domownikami. Pozbawione Lichotki Licho utraciło lwią część mocy, a co za tym idzie, na głowę Romańczuka zaczęły sypać się rachunki, co błyskawicznie pochłonęło domowy budżet. Nieobecność Krakersa odznaczyła się drastyczną zmianą w menu, i tylko brak Panicza został przywitany z ulgą. Choć „Siła niższa” niewątpliwie jest pełną humoru i zbiegów okoliczności historią zdolną zadowolić fanów „Dożywocia”, to przede wszystkim opowiada ona o trudnym procesie definiowania siebie.

Pustka po znanych i w większości lubianych bohaterach zostaje jednak szybko wypełniona, głównie za sprawą Tura Brząszczyka, wielkiego gabarytem oraz sercem wikinga ze skłonnością do rękodzieła oraz sporym arsenałem rzyciowych (jak i życiowych) mądrości. Do dożywotników dołączy również trio pracowitych Wermachtowców, jak również Tsadkiel, anioł stróż pełną gębą, który w skutek niezbyt przemyślanej umowy wprowadza się do Romańczuka na czas określony. Pomimo tak wybuchowej mieszanki upchniętych pod jednym dachem charakterów (zaskakująco mało wybuchowi w tym przypadku są żołnierze Wehrmachtu, głównie zajmujący się graniem w karty na strychu i alkoholizowaniem się z Turem), początek „Siły niższej” zdaje się gdzieś tracić charakter znany z „Dożywocia”. Gubi się przygodowy, optymistyczny ton oraz lekkość kolejnych stron, i choć samych żartów nie brakuje, ustępują one coraz częstszym konfliktom oraz kumulowaniu się wzajemnych pretensji. O ile w przypadku Konrada i Licha zabieg ten służy pokazaniu zachodzącej w nich przemiany, tak reszta domowników gdzieś się w tym wszystkim rozmywa. Najlepiej widać to na przykładzie Rudolfa Valentino z potomstwem (o którym czasem się wspomina, ale pełni ono raczej funkcję żarłocznej dekoracji), jak i Tsadkiela, którego wprowadzka zdawała się zwiastować spore kłopoty, podczas gdy postać ta... zniknęła ze stron powieści na dłuższą chwilę, przewijając się bez większego wpływu na wydarzenia raz na jakiś czas.

Wszystko ulega zmianie wraz z wkroczeniem na scenę Carmilli z psem oraz pewnym dodatkiem. Wydarzenia błyskawicznie nabierają znanego z „Dożywocia” tempa, a humor wręcz wylewa się ze stron książki. Budowane od początku napięcie osiąga punkt kulminacyjny, a to co następuje później, w pełni rekompensuje nieco ślimacze tempo początku. Nie oznacza to jednak, że powieść zmienia się w zbiór żartów przetykanych fabułą. Marta Kisiel z rozmysłem stawia przed bohaterami kolejne wyzwania, przygotowując ich (oraz czytelników) na płynący z historii morał. Chwila, gdy Konrad i Licho docierają do punktu w którym stają się gotowi do zdefiniowania siebie na nowo nie tylko przebija wszystko, co zostało zaserwowane przez „Nomen omen” i „Dożywocie”, ale również skłania do zastanowienia się nad własnymi wyborami.

Warsztatowi Marty Kisiel nie można nic zarzucić. Znana z poprzednich książek wprawa w zabawie słowem powraca z pełną mocą, oferując całą gamę porównań, dwuznaczności oraz nawiązań, dzięki którym „Siłę niższą” nie tyle się czyta, co pochłania. Jednak przystępność języka nie oznacza jego prostoty. Pod całym tym humorem, autorka przemyca interesujące przemyślenia na temat potrzeby bliskości, odrzucenia oraz ucieczki przed światem, co nie tylko dobrze wpływa na pogłębienie charakterów postaci, ale i ułatwi czytelnikom identyfikację z bohaterami. Autorka na chwilę zmienia styl dopiero pod koniec książki, wysyłając Konrada z Turem na konwent. Spotkane tam cztery, dość charakterystyczne, postaci powinny szybko skojarzyć się osobom regularnie bywającym na facebooku autorki, ale dla reszty mogą okazać się nie pasującym do reszty książki, hermetycznym żartem. Co nie zmienia faktu, że jest to bardzo przyjemne mrugnięcie okiem skierowane do wiernych fanów.


Czy na „Siłę niższą” warto było czekać aż sześć lat? Zdecydowanie tak. Książka sprawia wrażenie dojrzalszej, przy czym nie traci tak charakterystycznego stylu Marty Kisiel, który przyciąga do niej coraz liczniejszą grupę czytelników. Choć kontynuacja przygód Romańczuka z doczepką potrzebuje nieco czasu na osiągnięcie oczekiwanego po poprzednich książkach tempa, to nikt nie powinien czuć się rozczarowany. Chyba, że faktem, że „Siła niższa” tak szybko się skończyła. To świetna książka tak na coraz dłuższe, jesienne wieczory, jak i na każdą inną porę roku.   

Komentarze

  1. Pierwsza część podobała mi się bardziej.
    Na początku mamy nagromadzenie problemów które się potem cudownie rozwiązują. Pod koniec książka nabiera tempa
    Na głowe bohatera walą się problemy,pracuje bez wytchnienia, zwala mu sie jego agentka w ciąży i do
    tego słyszy,że jest egoista..no ,sorry..
    Ale fajnie się czytało Twój tekst.dzięki.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy powrót do prowadzenia bloga? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też bardzo się zastanawiam kiedy pan wróci do prowadzenia tego bloga. Bo to co pan robił było genialnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też bardzo się zastanawiam kiedy pan wróci do prowadzenia tego bloga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014