Trwająca w Hollywood
moda na remaki, rebooty oraz kontynuacje (uff, w końcu jakieś
polskie słowo) znanych sprzed lat hitów jest wyjątkowo irytująca.
Z tego też powodu słuchając doniesień dotyczących „Mad Max:
Fury Road” byłem więcej niż sceptyczny. Spodziewałem się
tandetnej i ugrzecznionej produkcji i nie sądziłem, że
siedemdziesięcioletni George Miller jest w stanie pokazać jeszcze w
kinie akcji coś ciekawego; w końcu w poprzednich latach zajmował
się głównie „Happy Feet: Tupot małych stóp”. W równie
wielkim błędzie nie byłem od czasu, kiedy marudziłem, że Heath
Ledger nie da rady dobrze zagrać Jokera. Jeśli nie widzieliście
jeszcze żadnej recenzji „Mad Max: Fury Road” (oraz samego
filmu), istnieją jedynie trzy wytłumaczenia – ostatnie miesiące
spędziliście w hibernacji do czasu premiery „Star Wars: The Force
Awakens” i obudzono was zbyt wcześnie, udaliście się w ramach
duchowej wędrówki do klasztoru w Himalajach lub wylądowaliście w
więzieniu w Korei Północnej pod zarzutem szpiegostwa. Innego
wytłumaczenia nie znajduję.
Na potrzeby tego tekstu
pozwolę sobie pokrótce opisać czym jest „Mad Max: Fury Road”.
Nie chciałbym jednak trzymać się ram typowej recenzji, ponieważ,
jak wspominałem, nowy Max przy okazji premiery kinowej został już
opisany w każdym miejscu na dziesiątki sposobów, dlatego wybaczcie
nieco inną formę tekstu.
Otóż „Mad Max: Fury
Road” jest wzorcem kina akcji, który powinien znaleźć zasłużone
miejsce w Międzynarodowym Biurze Miar i Wag w Sevres. To trwająca
dwie godziny orgia pościgów, strzelanin oraz akrobacji. To jeżdżący
ogromną ciężarówką dowód na to, że nawet naładowany akcją od
początku do końca film może być pełen poetyckiej wrażliwości.
Wypełnione oktanami antidotum na wszechobecne w Hollywood efekty
komputerowe przedkładane nad te praktyczne. Lekarstwo na cholerne
trzęsące się ręce operatorów kamer, przez które nie da się
teraz wyjść z kina bez bólu głowy. „Mad Max: Fury Road”
sprawia, że w trakcie seansu mamy ochotę krzyczeć aż do momentu,
w którym od nadmiaru akcji wybuchnie nam głowa. To kolejny dowód
na to, że Charlieze Theron jest fantastyczną, nie pozwalającą się
wtłoczyć w schematy aktorką. Dwugodzinny pokaz tego, jak można
ukazać siłę kobiet w kinie, nie czyniąc go przy tym mniej
naładowanym testosteronem. To pokaz wyjątkowego, surowego piękna,
kontrastującego z brzydotą pokazanego w filmie społeczeństwa.
Arcydzieło.
Wydanie blu-ray wzbogaca
to, czego świadkami byliśmy w trakcie kinowego seansu. O jakości
audio oraz wideo można powiedzieć jedynie, że są równie ostre co
nóż Furiosy. Dzięki zamieszczonym na płycie materiałom
dodatkowym możemy zwrócić uwagę na szczegóły, które ciężko
wyłapać w trakcie oglądania filmu. Małymi arcydziełami są na
przykład kierownice, każda unikalna i piękna. Możemy prześledzić
proces powstawania zarówno samochodów, jak i najdrobniejszych
elementów znajdujących się na planie, dzięki czemu jeszcze
bardziej doceniamy kunszt twórców. Niesamowite wrażenie wywołuje
także obejrzenie części dokumentalnej pokazującej pracę
kaskaderów – widząc jak wiele z tego, co możemy zobaczyć w
filmie zostało wykonane na żywo, wciąż mamy wrażenie, że nawet
w nieobrobionych materiałach reżyser zastosował jakieś sztuczki,
ponieważ to nie mogło się udać!
„Mad Max: Fury Road”
pokazuje, że w Hollywood znów może zacząć powstawać ciekawe
kino akcji. Mam nadzieję, że film ten jest początkiem trendu, w
którym twórcy zrezygnują z nadmiernego dodawania efektów CGI i
trzęsącej się kamery, powróci natomiast budowanie planów
filmowych, tworzenie rekwizytów, dłuższe ujęcia i kaskaderskie
popisy. Od dłuższego czasu mówił o tym Christopher Nolan,
zasadzie tej hołduje odpowiadający za „Star Wars: The Force
Awakens” J.J. Abrams (ponoć zrezygnował nawet z flar!) czy
zatrudnieni przez Marvela bracia Russo, moja wiara nie jest więc
bezpodstawna. Skoro siedemdziesięcioletni reżyser mógł połączyć
ze sobą old school i new school w tak wybuchowej mieszance, należy
wziąć z niego przykład! Pozycja obowiązkowa na półce każdego
kinomana, którą śmiało można postawić obok takich filmów jak
„Terminator 2: Judgement Day”, „Die Hard”, „Martix” czy
„Dark Knight”!
Komentarze
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)