Przejdź do głównej zawartości

Deadpool, czyli gdy życie daje ci cytryny, zrób z wrogów shish kebab [recenzja]


Niedoświadczony reżyser, scenarzyści bez imponującego CV, aktor skompromitowany nie w jednej, a w dwóch adaptacjach komiksów. Do tego niewielki budżet, kategoria wiekowa R oraz smród ciągnący się po Hollywood za Najemnikiem z Gębą od czasu debiutu na srebrnym ekranie. Wydaje się wam, że wymieniłem wszystkie obawy związane z tym filmem? Skąd! Lista ciągnie się jeszcze naprawdę długo: czy humor będzie zróżnicowany, czy scenom walki nie zabraknie ciekawej choreografii i tak dalej. Gdyby przygotować charakterystykę filmowej klapy, „Deadpool” spełniał wszystkie warunki do tego, żeby być tegoroczną „Fantastyczną Czwórką”. Widocznie nawet karma była zniesmaczona tym, co zobaczyła w „X-Men Origins: Wolverine” oraz „Green Lantern” i postanowiła dać Ryanowi Reynoldsowi ostatnią szansę, dzięki czemu otrzymaliśmy film spełniający, z nawiązką, wszystkie oczekiwania fanów!

Podczas fantastycznej kampanii reklamowej, twórcy reklamowali „Deadpoola” jako idealny film na walentynki; wydawało się to jednym z wielu żartów, jednak po seansie muszę przyznać, że nie kłamali. Uczucie jakie pojawiło się pomiędzy Wadem Wilsonem a Vanessą stanowi jedną z głównych osi fabuły. Sama historia nie odbiega generalnie od schematu który znamy: bohater zdobywa dziewczynę, bohater kumpluje się ze złymi kolesiami i traci dziewczynę, bohater odzyskuje dziewczynę i dopełnia zemsty. Twórcy starają się przełamać ten schemat nielinearną narracją, jednak to nie dzięki temu zabiegowi „Deadpool” jest tak udaną produkcją. Tutaj nie chodzi bowiem o to „CO”, tylko „JAK”!

„Deadpool” to nieustanna zabawa z konwencją kina superbohaterskiego. Oryginalna o tyle, że główny bohater wie, iż jest gwiazdą filmu i, podobnie jak w komiksach, często przełamuje czwartą ścianę, zwracając się bezpośrednio do widza. Kiedy zaczynamy odczuwać lekkie znużenie wydarzeniami, próbuje pchnąć fabułę do przodu, gdy dostrzegamy pewne wymuszone niskim budżetem rozwiązania, jest to odpowiednio komentowane przez Wade'a. Przez cały seans toczona jest z nami gra na kilku poziomach, czym „Deadpool” zdecydowanie wyróżnia się na tle innych tego typu produkcji.

Przełamywanie czwartej ściany to oczywiście nie jedyny pomysł scenarzystów na rozbawienie widza. Ku mej ogromnej uldze humor jest tu niezwykle zróżnicowany. W filmie znajdziemy kilka sekwencji, gdzie jeden udany żart pojawia się po drugim i ledwie jest czas na złapanie oddechu pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu. Mój ulubiony tekst dotyczył Profesora Xaviera, podejrzewam jednak, że każdy znajdzie tu coś dla siebie, naprawdę jest z czego wybierać! To zresztą jeden z niewielu przypadków, kiedy fabułę można opowiedzieć i nie będzie to żaden spoiler (jest tak przewidywalna), jednak już zdradzenie kilku niepokazanych w zwiastunach żartów byłoby dużym nietaktem.

Skłamałbym pisząc, że Ryan Reynolds fantastycznie wypada w roli Deadpoola - on po prostu JEST Wadem Wilsonem. I chociaż mógłby pójść na łatwiznę i skraść show pozostałym aktorom, im także daje zabłysnąć. Interakcja pomiędzy nim a Collosusem (wygląda fenomenalnie!) oraz Negasonic Teenage Warhead to jedna z wielu perełek jakie znajdziemy w filmie. Według teorii Joey'a z „Przyjaciół”, dopóki pomiędzy ekranowymi kochankami iskrzy przed kamerami, ci na pewno ze sobą nie sypiają. Żona Ryana Reynoldsa może więc spać spokojnie i nie martwić się o Morenę Baccarin. Sama Morena natomiast zajmuje już dwa z trzech miejsc na podium w kategorii „najciekawiej wykreowana kobieta negocjowalnego afektu”.

Podobnie jak w przypadku kampanii reklamowej, kręcąc sceny akcji twórcy postąpili w myśl zasady „jeśli życie daje ci cytryny, zjedz chimichangę”. Kiedy tylko była taka możliwość, korzystano z praktycznych efektów, CGI zostało natomiast użyte w niezwykle umiejętny sposób. Choreografia walk bazuje na tym, że Deadpool posiada czynnik regenerujący i jest najzwyczajniej w świecie rąbnięty (recenzja nie ma kategorii R), dzięki czemu mamy do czynienia z czymś unikalnym w kinie superbohaterskim. Żałuję jednak, że nie otrzymaliśmy nieco żywszych kolorów, ponieważ użyta tutaj paleta jest dość szara i stonowana. Szczególnie mocno daje się to we znaki w lokacjach, gdzie toczy się większość walk. To właśnie tutaj widać największy braki jeśli chodzi o budżet – wycinek wylanej betonem autostrady i zastawiony kontenerami lotniskowiec zlewają się w jedno. Na szczęście sami bohaterowie są na tyle barwni, że umiejętnie odciągają uwagę widza od scenografii.

„Deadpool” jest dokładnie tym, czego potrzebowali dorośli fani komiksów – nie idącym na żadne kompromisy projektem, stworzonym przez fanów dla fanów. Powiewem świeżego powietrza w szatni pełnej lateksowych kalesonów. Na każdym kroku czuć tutaj miłość do tego, co znamy z komiksów o Najemniku z Gębą (nie trzeba ich znać, żeby dobrze się bawić), nawet jeśli często jest to miłość Wade'a do samego siebie. Idźcie do kina, niech ten film zarobi górę pieniędzy, dzięki czemu dostaniemy jeszcze kilka produkcji tego typu.


PS Polscy tłumacze także stanęli na wysokości zadania, świetna robota!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014