Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2015

Final Fantasy XV Episode Duscae, czyli wrażenia od kilofa

Serię Final Fantasy znam i cenię, choć pierwszy raz zetknąłem się z nią dopiero z częścią zawierającą VII w tytule. Wpadłem w nią po uszy i gdy tylko ukończyłem legendarną już siódemkę, ruszyłem na poszukiwania poprzednich części. Przechodziłem jedną za drugą i dopiero dziesiątka zdołała ostudzić mój zapał. Kolejne Dwie części mnie ominęły, a później przyszła trzynastka. Wszyscy fani wiedzą jak mroczne to były czasy. Może dlatego do dema Final Fantasy XV podchodziłem z dystansem. Nie pokusiłem się o nazwanie tego tekstu recenzją głównie dlatego, że udostępniony fragment gry po pierwsze zdradza mało istotne skrawki fabuły (poza krótkim filmikiem na końcu, ale pełni on raczej rolę zwiastuna), a po drugie demo jest stanowczo za krótkie. Ukończenie Episode Duscae zajęło mi mniej-więcej trzy godziny. Starałem się znaleźć każde zadania poboczne, walczyłem ze wszystkim co się ruszało (nawet neutralnymi nosorożco-bawoło-podobnymi stworami) i w związku z tym zdobyłem chyba ciut za du

Secret Wars #1 [wrażenia z lektury]

Dom Pomysłów od dawna zapowiadał Secret Wars. Oto kończy się uniwersum Marvela jakie znacie. Fani po raz pierwszy od 1960 roku stają w obliczu nieznanego. Czy ta cała zawierucha z apokalipsą wyjdzie czytelnikom na dobre? Po lekturze zaledwie dwóch zeszytów (a właściwie numeru i pół), „Secret Wars #0” oraz „Secret Wars #1” ciężko wydać jednoznaczny werdykt. Jeśli jednak miałbym oprzeć opinię na pierwszym zeszycie, to Marvel zaserwuje czytelnikom wydarzenie na niespotykaną dotąd skalę. Opisując wrażenia w kilku słowach, przytoczę oklepany cytat z Hitchcocka: „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć.” Przez ostatnie miesiące wydawnictwo budowało napięcie, kierując bohaterów w coraz mroczniejsze rejony. Od 2013 roku tylko nieliczne postaci nie zostały postawione przed koniecznością dokonania trudnych wyborów. Niektórzy umierali, inni zostali zmuszeni do niszczenia światów, a kolejni upadali. Marvel zdawał się robić wszystko, byle

"Valiant Hearts: The Great War" okopy bez kilofa

Kiedy pisałem recenzję „This War of Mine” nie podejrzewałem, że tak szybko trafię na tytuł, który ponownie skłoni mnie do refleksji nad okropnością wojny. W „Valiant Hearts” miałem zamiar zagrać od czasu premiery, ale uczyniłem to dopiero po tym, jak gra ukazała się w usłudze Playstation Plus. Żałuję, że nie sięgnąłem po portfel w dniu premiery. Przy całej niechęci do praktyk Ubisoftu, dzieło jednego z oddziałów tej firmy, Ubisoft Montpellier pokazuje, że można stworzyć świetny tytuł bez nakręcania marketingowej machiny, mikrotransakcji czy tuzina DLC. Granie w „Valiant Hearts: The Great War” było jak powiew świeżego powietrza w ostatnio dość zatęchłej piwnicy. W trakcie gry poznajemy czwórkę bohaterów, których poczynaniami będzie nam dane pokierować na przestrzeni czterech rozdziałów (z których każdy został podzielony na kilka podrozdziałów). Są to: Karl, Niemiec wysiedlony z terytorium Francji po wybuchu wojny, który zostaje wcielony do niemieckiej armii, Emile, teść p