Przejdź do głównej zawartości

[recenzja] Nie taka szkodliwa ta Trucizna

Przyznam się szczerze, że potraktowałem "Truciznę" niezbyt elegancko - do lektury usiadłem z ułożoną już w głowie tezą, że jest to zła książka, gniot jeszcze gorszy niż tom poprzedni - kilka negatywnych recenzji w sieci i prasie, opinie znajomych, no i przede wszystkim wspomnienia z lektury arcytragicznego "Homo Bimbrownikusa" oraz niewiele lepszego "Wampira z M3", nie nastawiły mnie pozytywnie. Początkowo zapowiadało się na to, że niewiele się z moimi domysłami pomyliłem - z każdym kolejnym opowiadaniem było jednak coraz lepiej i muszę stwierdzić, że jest nieźle. A miejscami nawet bardzo dobrze.

Od razu zaznaczę, że nie jest to książka dla ludzi, którzy postaci Jakuba Wędrowycza nie trawią - jeśli nie polubiliście go wcześniej, w trakcie lektury 'Trucizny' zdania na pewno nie zmienicie. Ja jednak jestem fanem tej postaci, głównie ze względu na pierwsze trzy książki z jej udziałem. Jasne, mają swoje wady, nie jest to na pewno literatura wysokich (ani średniowysokich, ani niskowysokich, ani średnich, ani nawet średnioniskich) lotów, ale ten rubaszny, wiecznie podcięty egzorcysta-amator ma swój ogromny urok, a jego kolejne przygody często wywoływały uśmiech na mojej (średnioniskourodziwej) twarzy. 

Nie wiem, czy Andrzej Pilipiuk lepiej czuje się w dłuższych formach, czy krótszych, wiem natomiast, że dla mnie w powieściach (a już, nie daj Boże, wielotomowych) jest absolutnie niestrawny, natomiast czerpię dużą przyjemność z czytania jego opowiadań. Ucieszył mnie więc fakt, że w "Truciźnie" otrzymujemy szereg klasycznych dla Wędrowycza krótkich opowiadanek. 

Jak wspominałem wcześniej, początkowe opowiadania nie przypadły mi do gustu. Alternatywna wersja historii o Smoku Wawelskim i Wandzie co (nie)chciała Niemca, przywoływała mi na myśl najgorsze z historyjek o Wędrowyczu - źle napisane, mało zabawne, nadmiernie upolitycznione... Nie mam nic przeciwko wyśmiewaniu obecnej politycznej nomenklatury, ba, wręcz temu przyklaskuję, jednak wolę, kiedy jest to robione z umiarem i humorem, a nie z gracją drwala rąbiącego szczapy w otoczeniu oryginalnych waz z okresu dynastii Ming. Motyw ten przewija się zresztą jeszcze w kilku opowiadaniach i wypada w nich zwykle równie nieciekawie - a szkoda. Mniej zacietrzewienia, a więcej błyskotliwej złośliwości i efekt byłby znacznie lepszy. A jakim cudem w Wybiórczej pojawiła się pozytywna recenzja "Trucizny" - nie mam pojęcia, wydawca musi mieć tam niezłe chody.


Niezbyt ciekawie jest też w przypadku "Stajni", zresztą to opowiadanie było już chyba publikowane wcześniej (podobnie jak tytułowa "Trucizna") - o ile mnie pamięć nie myli, to w komiksie z Wędrowyczem. Osadzone nie wiadomo gdzie, bez ciekawego pomysłu (ponownie niezbyt interesująca przeróbka mitu), odnosiłem wrażenie, że oba te opowiadania pisane były na ilość i na czas. Kolejne teksty na szczęście zyskują nieco na jakości, pojawiają się też ciekawe, ale nie w pełni wykorzystane pomysły, jak na przykład ten o chłopołakach. Najlepszym opowiadaniem z całego zbioru jest "Sztanga", która poziomem dorównuje najlepszym tekstom o Wędrowyczu - właśnie za takie historyjki lubię tę postać i sięgam po kolejne tomy. Zresztą, dla zobrazowania, mały fragment:

Jakub, biorąc poprawkę na anomalie grawitacyjne, skorygował tor ruchu i o milimetry ominął framugę drzwi. Kopnięte chwilę wcześniej drzwi [powtórzenie, droga redakcjo! dop. el Browarre] usiłowały kontratakować, ale wystarczył jeden sierpowy, by umknęły z podkuloną klamką. Knajpa nie chciała jednak łatwo wypuścić swojego łupu. Trzy podstępne schodki zatańczyły pod nogami egzorcysty.
 "Sukinsyny znowu się ruszają" - pomyślał pobłażliwie. "Coś by z tym trzeba wreszcie zrobić. Ale jak niby mam przebić beton osikowym kołkiem?"

Znajdujące się pod koniec dwa opowiadania - "Lazaret" i "Wybory" - także stoją na dość wysokim poziomie, całkiem poważny (jak na standardy Wędrowycza oczywiście) "Lazaret" wprowadza odrobinę świeżości do zbioru, bardzo udany pomysł, a i "Wybory" z chwilowym przeniesieniem bohaterów z czasów współczesnych do PRL-u bardzo mi się spodobały.

Największą wadą książki jest powtarzalność. W tak długim cyklu (to już bodajże 7 tom) nie da się oczywiście uniknąć pewnych powtórzeń, jednak na dłuższą metę stają się one męczące. W kolejnych historiach przewijają się Bardakowie jako wielcy wrogowie, jednak zwykle są oni bezkształtną masą. Pilipiuk rzadko kiedy nadaje któremuś z nich osobowość i imię, a nawet jeśli to robi... cóż, siódmy tom, chyba nieco już na to za późno. Przydałby się Wędrowyczowi jakiś spersonifikowany arcywróg (tylko nie Bardak), może to tchnęłoby w serię nowego ducha. Podobnie zresztą sprawa ma się z Semenem - lubię tego bohatera, ale ileż razy można czytać bardzo podobne dialogi i przygody o jego uwielbieniu dla carskiej Rosji? Mam wrażenie, że seria nie tyle zaczyna zjadać swój ogon, co zaraz wpierdzieli własne migdałki - Jakub w formie książkowej wydaje mi się postacią zbyt mocno już wyeksploatowaną i z radością powitałbym jakiś tekst - dłuższy, krótszy, co tam autor wymyśli - w którym Wędrowycz udałby się w końcu na prawdziwą emeryturę. Najlepiej przebity kołkiem, z odciętą głową, związany linką hamulcową i przebity srebrnymi gwoździkami, żeby już nikogo nie kusiło wskrzeszanie go celem wyciągnięcia kasy od kolejnych naiwnych czytelników. Może w innym medium - komiks był słaby, ale przygodówka na peceta, czy mini serial mają szansę się obronić.

No właśnie, kasa... Z ciekawości w trakcie czytania "Trucizny" sięgnąłem sobie po starszy tom - "Weźmisz czarno kure...". Chciałem sprawdzić, czy aby coś mi się z czasem nie pomieszało i czy te stare zbiorki opowiadań na pewno były zabawne. Były i wciąż są, ale zerknąłem też na cenę okładkową - 26,66 zł. Domyślam się, czemu Fabryka Słów nie bawiła się już później.. hmm.. końcówką, zapewne spotkali kilka wściekłych kasjerek z hasłem "Nigdy więcej!" na sztandarach. Jednak pomijając aspekt tego nieszczęsnego wydawania reszty z 44 groszami, taką cenę okładkową dla książki z Wędrowyczem w pełni akceptuję. Nie ukrywajmy, to Jakub Wędrowycz, tania rozrywka na 3h czytania. Fakt, przyjemnie wydana (chociaż ilustracje Łaskiego podobały mi się bardziej we wcześniejszych książkach) bez błędów, ale to mimo wszystko jednorazowa zabawa. Niedaleko domu mam dość obskurną, wietnamską knajpkę, dają tam świetne żarcie i wielkie porcje w niskich cenach - jest to część jej uroku. Tyle że gdyby zaczęli się cenić jak knajpa, którą nie są, z ładnymi obrusami, kelnerami, menu w kilku językach i cenami 3x większymi, to bym tam przestał chodzić, bo ich siła tkwi w prostym, smacznym i tanim żarciu. Podobnie jest z "Trucizną" - za 40 złotych absolutnie jej kupować nie warto. Ale za około 25zł...

Ocena: 5+ / 10 

PS. Za egzemplarz do recenzji dziękuję mojej mamie. Serio, to już 3 recenzowana książka w tym roku, którą pożyczam od rodziców, chyba muszę Agu poprosić, żeby zrobiła logo wydawnictwa "Twoja Stara", czy coś w tym stylu..

Komentarze

  1. Dobry tekst :D
    Ale minus za przypomnienie opowiastki o Smoku Wawelskim ... Ależ to było gówniane :/
    Zgadzam sie też co do jednego, im bliżej końca książki, tym ciekawiej, weselej i Jakubowo :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014