Przejdź do głównej zawartości

Kilofem w Kalmara


Krążąc z ładniejszą połówką po wypożyczalni, zauważyłem pozornie ciekawy tytuł na półce oznaczonej słowem „Fantastyka”.  „Strefa X”, ponieważ tak się zwał, powinna z marszu wzbudzić moje podejrzenia sporych rozmiarów sloganem na okładce - „Ulubiony film Petera Jacksona i Quentina Tarantino”. Jeśli to prawda, to ta dwójka chyba nie ogląda robionych przez siebie filmów. 

Mam nadzieję, że ten tekst to tylko brudny chwyt marketingowy nie posiadający pokrycia w rzeczywistości. Właściwie, to jestem pewien, że ma ono na celu zwabienie naiwnych. W tym momencie mogę spokojnie wskazać na siebie. To jednak nie koniec. Przekopując internet w poszukiwaniu informacji na temat „Strefy X”, trafiłem na plakat reklamujący ów film w kinach. Pozwolę sobie zacytować: „film sci-fi, który spodoba się dziewczynie i historia miłosna, którą chciałby zobaczyć facet”. Czy jest na sali lekarz? Albo lepiej prawnik, żeby pozwać typów odpowiedzialnych za wprowadzenie w błąd oraz obrazę moralności.  

Opowieść dwóch aktorów

Od razu wyjaśnijmy sobie, że autor niniejszej recenzji wypożyczył film, kierując się tekstem o inwazji obcych oraz dwójce ludzi pośród scenerii post-apo. Już po kilku minutach wiedziałem, że popełniłem straszny błąd. „Strefa X” jest kinem drogi. Niestety, nic mnie przed tym nie ostrzegło. Okładka atakuje hasłem „W Meksyku rozbija się sonda kosmiczna badająca pozaziemskie formy życia. Andrew robi zdjęcia na miejscu katastrofy, kiedy dostaje polecenie – zorganizować Sam bezpieczny powrót do domu. Jedyna droga prowadzi przez skażoną, odizolowaną strefę. Od tej pory ci dwoje zdani są tylko na siebie. Jeśli chcą przeżyć, będą musieli poznać prawdziwe zagrożenie.„

Teraz na spokojnie. Czy, widząc taką zachętę, ktoś może pomyśleć: „tak, oto mam przed oczami ambitne, głębokie kino drogi pełne przemyśleń i uczuć”. Jeśli tak, to czapki z głów. Wasz skromny autor włączył „Strefę X” z nadzieją na niezbyt ambitny thriller z zagrożeniem wiszącym nad bohaterami, przedzierającymi się ostatkiem sił przez zdewastowany krajobraz. Co gorsza, wciągnął w to ładniejszą połówkę, czego mi nie zapomni.

Film został zrealizowany w sumie przez dwie osoby, co tak na marginesie widać. Reżyser był odpowiedzialny również za scenariusz, potwory zostały stworzone na domowym komputerze, a oprócz dwójki aktorów, większość przewijających się przed kamerą autochtonów to przypadkowi ludzie, którzy przewinęli się w tle.  

Rzeczone potwory z kosmosu przypominają kalmary w wersji tentacle. Głowonogi wielkości wieżowca mogą zostać zniszczone tylko za pomocą rakiet (Dlaczego? Jakich? Nie wiadomo) – co nie przeszkadza wojsku naparzać w nie z kałaszy i M-16. Widać mają za dużo amunicji. Jednak monstra są tylko pretekstem. Sednem filmu jest dwójka bohaterów – pragnąca niezależności córeczka bogatego tatusia i pragnący dokumentować szczęście fotograf, któremu płacą za zdjęcia tragedii. Oto podróżują przez Meksyk, od czasu do czasu rozmawiając, ale głównie czując. Wiele, głęboko i o wiele za często.

Dość nachalnie nasuwa się jeden wniosek. „Strefa X” w znacznej mierze opowiada o problemie nielegalnych imigrantów (z ang. aliens) i środkom podejmowanym przez Stany Zjednoczone, by się przed nimi bronić. Mamy zatem potężny mur, wojsko i armię, imającą się wszelkich sposobów, byle nie dopuścić do wtargnięcia kalmarów na teren USA. Jest nawet wątek miłosny, początkowo głęboko ukryty, by na samym końcu uderzyć młotem prosto w oczy. Jakby tego było mało, młot ten zalatuje owocami morza.  

Konsekwencje pomyłki

„Strefa X” nie jest filmem złym. Gdyby nie wprowadzająca w błąd reklama, nawet bym nie zbliżył się do półki z tym pudełkiem. Kino drogi tego rodzaju ma zwolenników i nie próbuję odmawiać im prawa do oglądania tego, co lubią. Niemniej, osoba odpowiedzialna za klasyfikację tego dzieła jako thriller sci-fi powinna oberwać po głowie. Kto wie, może ten sam ktoś przyłożył rękę do podpięcia „Sadze Zmierzch” metki horroru?

Jeśli, drodzy czytelnicy, lubicie głębokie przemyślenia oraz doszukiwanie się dziesiątego dna, to „Strefa X” jest dla was. Jeśli jednak, podobnie jak wasz autor, chcecie pełnego akcji i napięcia thrillera, to obejdźcie ten film szerokim łukiem.

Póki co, oprócz straconych dziewięćdziesięciu czterech minut życia, zostało mi kategorycznie zabronione samodzielne wybieranie filmów do oglądania. 


Komentarze

  1. A miałem ściągnięte... znaczy ten, "wypożyczone", ale jakoś nie było okazji, a potem gdzieś przepadło... jak widzę, wiele nie straciłem ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałeś napisać, że już ściągnąłeś pudełko z filmem z półki, rajt? :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, tak, właśnie o to chodziło, o pudełko!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014