Przejdź do głównej zawartości

[Recenzja] Kilofem w Krwawy Kamień

Książkę o pokracznie przetłumaczonym tytule (jeśli „Bloodstone” znaczy „Krew Zombie”, to „Dirty Dancing” oznacza „Wirujący Seks”. Oh wait...) znalazłem w lokalnym antykwariacie i z krzywym uśmieszkiem postanowiłem zobaczyć o czym to. Jak się okazało, sprawa nie była tak oczywista, jak w przypadku filmu „Węże w samolocie”, co na dłuższą metę mnie zasmuciło. Zamiast krwi, zombiaków i masakry nadającej się na dodatek do Riptide, mamy kolejną, sztampową, lekko nudnawą opowieść o nieznajomych w małym miasteczku i mrocznych wydarzeniach z przeszłości.

Ileż można w kółko czytać o tym samym? Zabita dechami dziura z mroczną historią o której wszyscy starają się zapomnieć. Dwójka nieznajomych, prowadzona przez tajemniczą siłę do mieściny, którą przyjdzie im ocalić albo zgubić. Czytając zakończenie nie byłem pewny pod co podciągnąć efekt końcowy, bo trochę trupów i zniszczeń było. Szkoda, że postanowiłem pisać bez spoilerów, bo mam ochotę na długi i jadowity wywód na temat deus ex machina pękającej tamy na rzece akurat w chwili, gdy trzeba posprzątać bajzel w postaci m.in. zniszczeń, opustoszałego (dosłownie) cmentarza i jatki w starym domostwie.
Zamiast tego, skupię się chwilowo na marudzeniu nad idiotycznie przełożonego tytułu. Dyskusja na temat tłumaczeń i ich jakości wrze już od bardzo dawna, a zarówno zwolennicy przekładów artystycznych, jak również przeciwnicy tego typu roboty przerzucają się argumentami z zapałem godnym lepszej sprawy. Tak się składa, że skromny autor niniejszej recenzji jest zwolennikiem albo tłumaczenia wiernego, albo nie tłumaczenia wcale. W związku z brzydkim nawykiem oceniania książki po okładce, już na starcie byłem zrażony. Nie muszę dodawać, że jest to okładka z gruntu brzydka?
Zawartość w sumie nie lepsza. Ot, pan porywa panią i wyruszają we wspólną drogę, bo głosy w głowie mówią, że takie jest ich przeznaczenie. Zazwyczaj takie motywowanie wystarcza, by orzec o niepoczytalności, ale okazuje się, że naszych bohaterów łączy coś jeszcze! Tajemnicze sny o trupach wstających z grobu i chęć przeruchania się nawzajem. W tym momencie zacząłem tracić zainteresowanie książką, po czym odłożyłem ją na półkę, gdzie tkwiła nieco ponad miesiąc. Autor tego czegoś był nominowany do nagrody Brama Stokera! Poważnie? Książka, która jest wtórna do bólu, korzysta z oklepanych schematów o które można się dosłownie potknąć, w tekstach na przykład Kinga. Jakby tego było mało, za bohaterów ma: typa, który prowadząc po pijaku zabił matkę z dwójką dzieci oraz narkomankę-prostytutkę. 

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że obsadzanie w głównych rolach ludzi po przejściach daje większe pole do popisu przy wywlekaniu brudów, czy pokazując ich mentalną przemianę i fakt, że w końcu są w stanie przestać się karać za błędy przeszłości. Trzeba sobie jednak zdać sprawę, że taka przemiana nie dzieje się z dnia na dzień, nawet jeśli w nocy była okazja do nabzykania się za całe życie. Nie i już! Ludzka psychika to nie bazgroły kredą na tablicy. Nie wystarczy przejechać brudną gąbką, by zmazać wszystko, co zostało zapisane. Szczególnie, że nasza dzielna para udaje się we wspólną podróż na skutek porwania jej przez niego. Ogólnie,  bohaterowie waszemu skromnemu recenzentowi nie przypadli do gustu wcale. Nie chodzi tu o ich ułomności, bo te we wprawnych rękach mogą stanowić podstawę skomplikowanych,  ciekawych postaci. Tutaj mamy do czynienia z kobietą, która głównie śpi, bzyka  i jest w zagrożeniu oraz mężczyzną, który jest tak bardzo emo, że niemal słychać My Chemical Romance grający przy co drugim jego zdaniu.

Atmosfera niby jakaś tam jest, ale szybko rozbijają je dwuwymiarowe postaci. Od razu wiemy kto jest tym złym, kto zginie, a kto przeżyje. Jeśli mieliście, drodzy czytelnicy, do czynienia z więcej niż jedną powieścią o nawiedzonym upiorami przeszłości zadupiu, to mniej-więcej wiecie jak to wygląda przy okazji tej książki.

Właściwie, to zainteresował mnie tylko jeden element powieści, a mianowicie wydarzenia z przeszłości. Dlaczego w akurat tym miejscu doszło do brutalnych morderstw? Co za nimi stoi? Niestety, moje zainteresowanie zostało nagrodzone rozczarowującym zakończeniem. Magia, panie! Demony! Żywe trupy się zjawiły na kilka ostatnich stron, ale w tym momencie chciałem po prostu doczytać. Nawet dość ciekawa scena z szeryfem i przejściem podziemnym nie pochwyciła mej wyobraźni choć na chwilę.

Przeglądając internety nie da się nie zobaczyć, że „Bloodstone” (odmawiam używania spolszczonej nazwy) otrzymuje całkiem wysokie oceny, sięgające nawet 7/10. To skłoniło mnie do zastanowienia się dlaczego. Czy to ja jestem dziwny, że oczekuję dreszczyku emocji i jakiegoś nowatorskiego pomysłu od książki na którą wykładam ciężko zarobioną gotówkę? Nawet, jeśli to dycha w antykwariacie? Czy może po prostu ludzie tak bardzo pragną przeczytać coś ometkowanego jako horror, że są w stanie przełknąć nawet najbardziej oklepane motywy? Nic nie poradzę na fakt niechęci do bezmyślnego powielania schematów. Nawiedzone domy, opuszczone miasteczka, pipidów z mroczną przeszłością. To wszystko już było i albo zaserwuje się smaczny dodatek do odgrzewanych po raz n-ty kotletów, albo trzeba się liczyć z niestrawnością u gości. 


Ocena – 2/10 ( byłoby 3/10 ale odjąłem punkt za idiotyczne tłumaczenie tytułu)

Komentarze

  1. Pewną dowolność w tłumaczeniu dopuszczam, pod warunkiem, że ma to ręce i nogi. Niestety, bardzo często nie ma, jest zbyt dosłowne(coby głupi czytelnik wiedział o co chodzi), albo w ogóle od czapy.

    Horrorów nie czytam, bo złe mnie nudzą, po dobrych za bardzo się boję, ale nawet ja widzę schemat na schemacie ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. Najgorsze jest to, że tam nawet nie ma zbyt wielu zombie. Bloodstone pasuje o wiele lepiej, bo chodzi o amulet stojący za całym zamieszaniem. Na marginesie, zombie nie żyją, więc nie powinny krwawić. Serce nie pracuje, krążenia brak, jucha zakrzepła albo wypłynęła kilkoma dodatkowymi dziurami po gwałtowniejszym spotkaniu z żywymi trupami. Jaki sens więc jest w tym tytule? Umyka mi to.

    OdpowiedzUsuń
  3. E tam, na tej samej zasadzie wampiry nie mogłyby się bzykać. A jaki jest sens z wampira, który nie może w wyobraźni czytelniczki wybzykać?

    OdpowiedzUsuń
  4. Tudzież czytelnika oczywiście, bo akurat w tym temacie popkultura nie dyskryminuje, seksowne rude wampirzyce! W końcu po coś się tego True Blooda ogląda

    Gwiezdne Wojny nie stają się mniej fajne od głośnych wybuchów w przestrzeni, a zombie od krwawienia

    OdpowiedzUsuń
  5. Z wampirami sprawa wygląda nieco inaczej. One zachowują pierwotną, ludzką postać. Tutaj mamy do czynienia z innym powszechnie propagowanym trendem. Nie trzeba niczego wyjaśniać, bo to magia i kij w masło hejterom! Otóż nie. Statki kosmiczne w porzdnych s-f nie podróżują w przestrzeni, bo NAUKA. Tak samo zombie nie krwawią, bo GORE! Literatura, nawet fantasy, nie powinna być zupełnie oderwana od rzeczywistości jeśli jest w niej osadzona. Jeśli autor zamierza ją wykrzywić, to niech się do tego jakoś odniesie. Byle jak, ale jednak.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy właśnie zombie krwawią, bo GORE! sam wiesz, że jestem przeciwnikiem takiej masy absurdów, ale akurat krwawiące zombie, wilgotne wampirzyce i dźwięki w czasie kosmicznych bitew mi nie przeszkadzają ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. (ale to ostatnie tylko jeśli chodzi o film i to space operę, a nie SF, kurde, nie można edytować komentarzy)

    OdpowiedzUsuń
  8. Właśnie to nie rola zombie, by krwawić. Masa żywych trupów powinny mieć odpowiedni tłumek ludzi do wykrwawienia. Coś jak Walking Dead. :) Ten motyw w grach jestem w stanie odpuścić. Ogólnie, jeśli dobrze bawię się przy książce/filmie itp., to nawet mogę nie zauważyć absurdu. Ale gdy mnie coś wkurzy, to na nic nie przymykam oka.

    OdpowiedzUsuń
  9. Fakt, jeśli już na starcie trafia się jakiś absurd, to potem książka/film/gra ma gwarantowane wypatrzenie każdego błędu, głupoty czy niedopatrzenia i odpowiedni komentarz. Krwawiące zombie w Dead Island mi nie przeszkadzają

    OdpowiedzUsuń
  10. Exactly, jak powiedział Raiden do Sonii w filmowym Mortal Kombat. Wiesz, krwawiących zombie w DI nie zauważyłem od razu. Za bardzo zajęty byłem podziwianiem widoków i zbieraniem lootu. Tak czy srak, gdy w Riptide wkurzyła mnie łódka i nieudany system sterowania nią, zacząłem olewać widoki i zacząłem szukać baboli.

    OdpowiedzUsuń
  11. Właśnie zacząłem pisać recenzję Riptide ;) Baboli i tak jest znacznie mniej niż w pierwszej części.

    OdpowiedzUsuń
  12. Oczywiście, jest mniej, co nie znaczy, że nie są wkurzające. Dwa, które mnie wpieniły, prócz łodzi. Pływające trupy, które po dotknięciu zwalają się na dno jak kamulce oraz przenikanie ataków zombie przez ściany i z niemożliwych odległości - np z piętra niżej na schodach. Do tego nieskończone fale Zarażonych póki co w jednym miejscu. Atakują bez końca póki nie zejdzie się do danego miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  13. Na szczęście jest chyba tylko jedno takie miejsce, dobre zresztą na podbicie skilli. A że pływające trupy padają na dno od byle dotknięcia to nawet nie wiedziałem - ZAWSZE najpierw traktowałem je z kopa ;) Mnie wkurwiała minimapka i respawn po wejściu do deadzone

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to mi szło. Ale nie tylko idą na dno. One upadają. We wodzie. Ten res też jest idiotyczny, a przekonałem się o tym w trakcie questa. wiozłem kanister paliwa. Później musiałem zdobywać go po raz drugi.

      Usuń
  14. Spytaj Agu jak rzucałem mięchem na ten kanister, miałem taką samą sytuację ;]

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie zdziwię się jeśli większe grono graczy przekonało się o tym respie w ten sposób. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014