Przejdź do głównej zawartości

"Przebudzenie Lewiatana" [recenzja]

Space opery skupiają się zwykle na opisywaniu historii, w których ludzkość dawno już skolonizowała dalekie systemy gwiezdne. Równie popularnym kierunkiem jest pokazywanie pier-wszego kontaktu, mającego miejsce w okolicach Ziemi. Rzadko jednak zdarza się umiejscawiać akcję w czasie, kiedy to ludzka cywilizacja potrafi skolo- nizować Układ Słoneczny, jednak nie sięgnęła jeszcze gwiazd. Taką właśnie rzeczywistość zastajemy w 'Przebudzeniu Lewiatana" i jest to jedna z największych zalet książki. Zobrazowanie różnic - tak socjolo-gicznych, jak i fizycznych - pomiędzy dorastającymi w zamkniętych stacjach o obniżonym ciążeniu Pasiarzarzami, a wychowanymi w dobrobycie Ziemia-nami i Marsjanami (co wcale nie znaczy że jedni i drudzy nie różnią się w pewnych kluczowych elementach bardzo mocno!) udało się Coreyowi wybitnie. Nie ma tutaj prostej czerni i bieli, tak jak nie powinno jej być w dowolnej równie skomplikowanej politycznie i socjologicznie sytuacji. Duży plus dla autora.

Chociaż na okładce jako autor widnieje James S. A. Corey, za książkę odpowiada dwóch autorów: Ty Frank, wieloletni asystent Georga Martina, oraz Daniel Abraham, którego polski czytelnik może znać chociażby z wydanej przez Ars Machinę "Smoczej Drogi". Swoją drogą tekst drugiego z panów szczerze polecam, bo po jego lekturze przestały mnie dziwić plotki, że to właśnie Abrahama Martin wyznaczył do kontynuowania PLiO, gdyby jemu się nie udało dokończyć... No i chętnie przeczytałbym drugi tom "Smoczej Drogi", a w przypadku Ars Machiny każdy sprzedany egzemplarz to być albo nie być dla kolejnej książki. Dobra, koniec tej małej dygresji - w dalszej części recenzji autor będzie Jamesem Coreyem. W jednej osobie. I sam będzie sobie winny! Bo o ile Frank i Abraham zgrabnie podzielili się tekstem pomiędzy dwóch bohaterów, to finał historii udał się jedynie jednemu...

Owych dwóch bohaterów to Jim Holden i detektyw Miller. Ich historie - początkowo osobne (to nie żaden spoiler, oczywistym jest, że się połączą) - pozwalają nam poznać psychikę i motywację każdego z protagonistów, a także liznąć nieco wiedzy o świecie w którym rozgrywa się akcja z dwóch punktów widzenia. Holden to altruistyczny aż do bólu "Ziemniak", przy którym cyniczny (z założenia i zawodu) "Pasiarz" Miller pokazuje nam sporo ze wspomnianych przeze mnie we wstępie różnic pomiędzy tymi... Chciałem napisać "innymi gatunkami ludzi", ale różnica jest tutaj mniej więcej taka, jak pomiędzy głodującym 5 latkiem w środku Afrykańskiej wioski i trzynastolatką w USA z bogatej, białej rodziny. Jak to w ogóle można określić? Czy osobny gatunek to tylko genetyka? Ta akurat trochę się gubi, pomiędzy ludźmi a delfinami różnica genetyczna jest niewielka. Czy może uwarunkowania kulturowe, środowisko dorastania, rzeczy tak proste jak wygląd fizyczny? Tego typu pytania (bez prostych odpowiedzi oczywiście) możemy znaleźć w "Przebudzeniu Lewiatana". Właściwie często łapałem się na tym, czy "Przebudzenie Lewiatana: klasyfikować jako space operę, czy jednak coś ambitniejszego - widać, że autor spędził sporo czasu na researchu, nie czujemy się tutaj jak w sztampowej powieści fantasy, rozgrywanej dla niepoznaki w kosmosie. Postęp technologiczny, stosunki polityczne i społeczne pomiędzy różnymi frakcjami (które są jedną z osi fabuły), wszystko to ma ciekawie zbudowane podłoże i nie bierze się z, nomen omen, kosmosu.

Szalenie ciekawe wydawało mi się śledzenie rozwoju Millera, jego psychiki, motywacji i celów. Początkowo obawiałem się (i tak to właśnie na starcie wygląda) kalki ze stereotypowego detektywa noir, jednak im bardziej powieść się rozwija, tym więcej moim zdaniem Miller zyskuje. Aż do ostatnich rozdziałów, czego niestety nie mogę powiedzieć o Holdenie, który... Ok, nie będę spoilerował, ale podjął jedną z najbardziej absurdalnych decyzji w historii zakończeń dowolnego tekstu kultury, (przez co rozumiem książki, gry, filmy, seriale - w końcu to blog o popkulturze, nie?), nieuzasadnioną w żaden sposób. Zakończenie trochę kładzie mi się na ocenie całości i wygląda jak prosty łącznik do kolejnej części. Prosty i najzwyczajniej w świecie głupi, bo Corey udowodnił, że potrafi w sposób ciekawy i ambitny rozwiązywać sytuacje tak skomplikowane, jak i banalne. Umieszczony na końcu rozdział z kolejnej książki z cyklu świadczy o tym, że dla czytelnika to ciekawe rozwiązanie, ale pada budowana przez kilkaset stron postać Holdena, który co prawda nie podejmował zwykle decyzji inteligentnych, ale... Przeczytacie sami.

Słów kilka o wydaniu, mieszanych wielce. Jeśli uważnie śledziliście nasze posty w ciągu ostatnich kilku miesięcy, to zauważyliście zapewne, że na powieść Coreya czekałem mocno, ale na wieść o podzieleniu tekstu na dwa tomy szlag mnie trafił i postanowiłem "Przebudzenie Lewiatana" olać. Na całe szczęscie Agu ma konto na finta.pl, trochę też kombinowaliśmy, więc właściwy tekst dostałem w łapki w całości. I zrozumiałem wtedy jak idiotycznym (żeby nie użyć mocniejszych słów) pomysłem było podzielenie go na dwie części, wydawanych w odstępie kilku miesięcy. Pierwszy tom, chociaż nie jest pozbawiony akcji, skupia się głównie na wprowadzeniu nas w stworzony przez autora świat i dokładnie w momencie, kiedy zaczyna się coś dziać, a akcja rusza z kopyta, tekst zostaje urwany. Bo tak. Bo tak sobie zażyczył wydawca, a nie autor. <w tym momencie następuje fala bluzgów>.  Corey doskonale wyczuwa napięcie i wiedział, kiedy czytelnik może się poczuć lekko znużony, dając mu wtedy "mięcho", natomiast wydawca postanowił ten atut autorowi wyrwać z rąk. Każdemu, kogo zniechęcił pierwszy tom mówię: sięgnij też po drugi! Kolejny zarzut tyczy się tłumaczenia, które początkowo miało być wyszczególnione na plus. Wiem, dziwna sytuacja. Tak samo jak dziwnie było czytać akapity niemalże żywcem wyciągnięte z translatorowej sieczki, im dalej w las (drugi tom) tym tym gorzej, o literówkach ("puki" w tym samym zdaniu co poprawnie napisane dopóki!) nawet nie chce mi się wspominać (tak, wiem, że muszę, ale to żenujące). Z moich informacji wynika, że tłumacz terminu nie miał "na wczoraj", tym bardziej dziwią tego typu wpadki. Szkoda, bo 98% powieści przełożył rewelacyjnie (chyba jeszcze raz machnął się pomiędzy radarem a ladarem). W książkach które czytam teraz zaznaczam sobie tego typu fragmenty, więc w kolejnych recenzjach podeprę się cytatami.

O wydaniu jeszcze odrobinę. Jedynym plusem podziału na dwa tomy jest to, że dostajemy dwie fenomenalne okładki. To jak Paweł Zaręba je skomponował (tom drugi na Zachodzie nigdy nie został wydany, więc nie było wzoru), kolorystyka, ułożenie każdego elementu - poezja. Właśnie na takie graficzne smaczki liczę od Fabryki Słów! Strasznie mi szkoda, że ilustracji do książki nie zrobił Dominik Broniek. Rzadko się zdarza, żebym narzekał, że książka nie posiada czegoś, czego nigdy nie miała mieć, ale... Równie rzadko się zdarza, żebym czytając tekst przed oczami miał obrazy, które by namalował Broniek. Jego styl idealnie koresponduje z tym, co pisze Corey i... Może w kolejnym tomie? Peter V. Brett szaleje za ilustracjami Dominika, skoro dwóch najlepszych kumpli Martina napisało książkę niemalże pod jego grafiki, to może warto byłoby się zainteresować tematem?

Z "Przebudzeniem Lewiatana" wiązałem duże nadzieje i nie rozczarował się ani trochę... Wróć, zakończenie mnie wkurzyło. Ale poza tymi ostatnimi 20 - 30 stronami dostałem znacznie więcej niż oczekiwałem. To na szczęście nie tylko powieść o rzygających w kosmosie pierdolonych zombie, polecana przez Georga Martina, ale space opera, która w wielu miejscach wykracza poza swoje gatunkowe ramy i robi to z korzyścią dla czytelnika. Zdecydowanie polecam!

8-/10

PS W temacie rzygających zombie w kosmosie lepszy jest Dead Space.

PS 2 Zbudowałem ładną piramidkę o rzygających zombie w tagach, ale google kazało mi skasować :( Nie ma wolności dla tagujących, w internecie jak na stricie!

PS 3 Początkowo miałem ocenę podzielić na pół, tak jak wydawca zrobił z treścią, ale nie jestem aż tak złośliwy, żeby dobry tekst karać w ten sposób. Nie zasługuje na to.

Komentarze

  1. Dead Space był dobry, ale z racji pewnego bossa, przez którego nie skończyłam gry, nie wspominam go dobrze :P
    A Przebudzenie Lewiatana pochłonęłam na szczęście na raz (wersja recenzencka była jeszcze przed podziałem) i podobało mi się przeokropnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odrzuciło mnie dzielenie na dwa tomy, ale po Twojej recenzji widzę, że jednak warto się wykosztować. Mam nadzieję, że spodoba mi się równie dobrze jak i Tobie :)

    Serdecznie pozdrawiam
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez jakiś czas polowałem na ową recenzencką wersję... To przecież nawet nie jest bardzo gruba książka! Nie rozumiem tego podziału, wydanie knigi w dwóch tomach wcale nie przekłada się w prosty sposób na podwójny zarobek.
    Czy tym bossem czasem nie był... Lewiatan? ;)

    Ola, jeśli lubisz ten gatunek i nie zrazisz się tym, że akcja dość długo się rozkręca, to z pewnością się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię gatunek i już poluję na książki, dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chętnie zabrałbym się za 'Przebudzenie Lewiatana', ale raczej dam sobie spokój. Powód? Fabryka Słów nie ma w planach (przynajmniej tych najbliższych) wydania kontynuacji ("Caliban’s War"). O Abaddon’s Gate" nie ma co nawet wspominać... Już nie raz przejechałem się na w/w wydawnictwie - zaczynają serię i jej nie kończą. Tym razem nie dam się zrobić w konia ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niby od wydawcy dostałem info, że kontynuacja się ukaże, ale nie dziwię ci się, że nie masz zaufania do FS w temacie kontynuowania rozpoczętych serii...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014