Przejdź do głównej zawartości

Polcon 2013 - relacja

Polcon nie zaczął się dla nas najlepiej - kiedy wraz z Agu i Kaś zobaczyliśmy kolejkę do akredytacji, od razu stwierdziliśmy, że lepszym sposobem na spędzenie czasu będzie udanie się do okolicznego pubu. Po jakimś czasie nasza grupa pod wezwaniem, zasilona przez osobę Pawła postanowiła jednak przypuścić szturm na bramy - w końcu akredytację opłaciliśmy już dawno temu przez internet - i dostać się na teren konwentu. Po niecałej godzinie (co ciekawe, nikt nie pytał mnie o dowód wydając plakietkę identyfikacyjną czy opaskę) udało nam się uzyskać wszystko czego potrzeba - było w tym sporo przypadku, bo mogliśmy tam stać i godzin trzy. Kilka naprawdę ciekawych punktów programowych niestety nam przepadło, więc posłuchaliśmy tylko trochę o antologii "Festiwal Natchnienia" i wybraliśmy się do budynku ze sklepikami. Całe szczęście, że nikt na sali nie obsługiwał terminali płatniczych, a obok nie było bankomatu, bo tradycyjnie już rozpieprzyliśmy sobie budżet na cały miesiąc, a z bankomatem u boku rozpieprzylibyśmy i na trzy. Księgarnia Solarisu jak zawsze prezentowała się imponująco i po raz kolejny żałowaliśmy, że zniżki rozdawali jedynie na książki ze swojej stajni. Wydawszy sakwę złota wróciliśmy do domu, który na kilka najbliższych dni stał się noclegownią dla redakcji, znajomych autorów, Kaś z fryzurą na predatora, ganiających się kotów oraz prawdopodobnie największym magazynem Perły Chmielowej po lewej stronie Wisły. Konwent.
Polcon. Oznakowanie.

W piątek jak na nasze urlopowe zwyczaje udało się zebrać dość szybko i przed jedenastą byliśmy na terenie konwentu. Zaczęliśmy od wykładu Marcina Mortki na temat Royal Navy - uwielbiam kiedy Marcin wpada w słowotok, jestem też fanem książek O'Briana, słuchałem więc tego z dużą przyjemnością. Nie mogliśmy też odpuścić spotkania autorskiego i całe szczęście, że na nim byliśmy - Marcin zdradził tytuł nowej książki dla dzieci, która ukaże się w przyszłym roku, "Skrzaty spod Michałkowego łóżeczka". Co prawda kompletnie nie byłem w stanie zrozumieć prowadzącego, który miał w zwyczaju przerywać autorowi i zadawać pytanie dokładnie o to, o czym akurat Marcin mówił, ale i tak było sympatycznie.
Kolejnym punktem naszego programu był panel "Wiarygodne przedstawienie realiów vs. bzdurne pomysły autorów", w którym to uczestniczyć miała grupa naprawdę ciekawych autorów: Agnieszka Hałas, Anna Kańtoch, Michał Cholewa, Tomasz Bochiński i Magda Kozak (której wyglądem zachwycały się potem ciągle Agu i Kaś, co zrozumiałe, bo wyglądała naprawdę świetnie). Tradycyjnie już brakowało krzeseł, mikrofonów i... prowadzącego. Autorzy na szczęście nie ryby i głos mają, więc poradzili sobie z sytuacją raz dwa i kolejne dwie godziny minęły bardzo szybko. Było więc o autorkach które "no i trzyma łapę z palcem na spuście, szczęśliwa, że zastrzeliła, kurwa, sufit!", o pisarzach których bohaterki na pustyni nie chowają się w cieniu, tylko włażą na najwyższe skały w pełnym słońcu, itd. Wcale nie jestem pewien, czy ten panel z prowadzącym wyglądałby lepiej.
Lepsze niż dedykacja!
Mieliśmy jeszcze wybrać się na "SF, drugs and rock'n'roll" z ekipą z Geekozaura i Kubą Ćwiekiem, ale nie chciało nam się mocno wytężać uszu, bo chłopaki nie ogarnęli mikrofonów, a co chwila puszczali w tle jakąś muzykę - w końcu rock'n'roll w nazwie panelu zobowiązuje. Zaznaczyliśmy jeszcze z 10 fajnych punktów programu, ale w magiczny sposób odcięło nam prąd i na tym zakończyliśmy naszą piątkową wizytę na terenie konwentu.

W sobotę w końcu dołączył do nas Cava, który niestety ze względów zawodowych nie mógł dotrzeć wcześniej. Żałowaliśmy z Agu, że zaspaliśmy (czytaj: nie chciało mi się wstać) na panel Krzysztofa Piskorskiego "Szaleni naukowcy, szalone teorie", który bardzo zachwalała redakcja kapryfolium.pl w swoim podcaście. Zaciekawiły nas warsztaty "Recenzje literackie", które jednak nie okazały się żadnymi warsztatami, a przedstawieniem sposobu recenzowania, jaki prezentuje nam w Polsce magazyn Fantasy & Science Fiction (wrócili w formie ebooka). Było ciekawie i interesująco, a w trakcie dołączył John Clute. Żałowaliśmy, że warsztaty - nie warsztaty nie były o godzinę dłuższe.
Szybka wizyta w okolicznej knajpce (gdzie wpadaliśmy regularnie na Tomasza Kołodziejczaka, tym razem w towarzystwie m. in. RAZa) i już byliśmy na spotkaniu z Robertem M. Wegnerem, późniejszym podwójnym zwycięzcą. Początek nie wypadł najlepiej - znowu nie można było zrozumieć prowadzącego, a spotkanie z autorem przerodziło się w spotkanie z wydawnictwem Powergraph, bo przez pierwsze 20 minut pytania zadawane były głównie Kasi Kosik. W końcu Robert Wegner się zirytował i przypomniał, że spotkanie z wydawnictwem jest o godzinie 16:00, a teraz trwa to z nim i rozmowa wróciła na właściwe tory. Dowiedzieliśmy się więc o tym, że Meekhan wydawany jest za naszą południową granicą, ale szału tam nie robi, opowiadanie "Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami" zostało przetłumaczone na język angielski i trwają poszukiwania wydawcy, posłuchaliśmy co nieco o samych książkach i o tym, jak się je pisało i... Niewiele więcej. Robert Wegner dokładnie strzeże fabuły kolejnych tomów i chwała mu za to. Następcy "Nieba ze Stali" możemy się spodziewać najprawdopodobniej na początku przyszłego roku, ale zależy to też od wydawcy. Uzupełniliśmy autografy na dyżurze autorskim Rafała Kosika i Roberta Wegnera, płyny w Piwonii i byliśmy gotowi do spotkania z Powergraphem. To chyba moja ulubione wydawnictwo na polskim rynku - gwarantują poziom pod każdym względem, jakość tekstu, wydanie, cena, okładka (poza "Pożądaniem" oczywiście). Autorzy są przez nich traktowani jak poważni partnerzy, klienci nie są tylko dojnymi krowami, a marketing nie jest układany pod debili. Samo spotkanie przebiegało w sympatycznej atmosferze, poza Kasią Kosik która zawsze dobrze wypada na takich spotkaniach, miło było posłuchać Cezarego Zbierzchowskiego, Emila Strzeszewskiego i przede wszystkimi Michała Cetnarowskiego. Wszystkich trzech panów na żywo miałem okazję słuchać po raz pierwszy i podobała mi się ich charyzma. Lubię, kiedy autor potrafi się publicznie pokazać i nie ograniczyć do dukania pod nosem.
Polcon. Oznakowanie. Dzień drugi.

W tym momencie rozdzieliliśmy się z Agu. Cava i Kaś odpadli już wcześniej bo chcieli się wybrać na panel o pornoparodiach, ten niestety został odwołany. Niebezpieczna to praktyka odbierać w takim środowisku możliwość posłuchania o porno, goście gotowi pójść gdzie indziej, krzewić myśl światłą i łączyć teorię z praktyką. Ja wybrałem się na panel "Czy SF ma przyszłość?" a Agu... nie pamiętam gdzie. (Agu spotkała się z Kaś i Cavą, aby wspólnie wybrać się na spotkanie z Kubą Ćwiekiem oraz ekipą Hataka - niestety nikt nie przewidział, że nazwisko Ćwiek to gwarancja pełnej sali, nawet największej. Ostatecznie poszliśmy na losowanie gier planszowych przez Rebel.pl - nic nie wygraliśmy, dop. Agu). Panel w składzie Zbierzchowski, Kołodziejczak, Cetnarowski, Cholewa (znowu zgubił się / nie dotarł prowadzący) nie mógł się nie udać i po raz kolejny żałowałem, że spotkanie trwało tylko godzinę. Ominął mnie szybki bieg na kolejny punkt programu, bo zostałem w tej samej sali na prowadzony przez Cezarego Zbierzchowskiego i Michała Cetnarowskiego panel "Neurotycy, psychopaci, wampiry - bohaterowie Petera Wattsa". Po raz kolejny mogłem posłuchać interesującej dyskusji i także po raz kolejny zbyt krótkiej, bo o bohaterach Wattsa można tak opowiadać jak i słuchać długo i namiętnie. Zirytowało mnie jedynie blond dziewczę, które wybrało się na panel tego typu i za każdym razem, kiedy Cezary Zbierzchowski zdradzał coś z fabuły (czyli często) mruczało pod nosem oburzone "dzięki!". Po piętnastym obrażonym "dzięki!" poszło na szczęście spać. To widocznie ten sam typ który idzie na spotkanie o fanowskich teoriach dotyczących książek Martina i narzeka na spoilery, bo obejrzeli tylko trzy odcinki serialu. Sobota była najciekawszym dniem pod względem programowym i wynagrodziła mi choć trochę rozczarowanie czwartkiem. Zamiast wybrać się na galę rozdania nagród imienia Janusza A. Zajdla wróciliśmy całą ekipą do domu, by przy kolejnych Perłach podsumowywać mijający już powoli Polcon. Planowaliśmy jeszcze z Agu (reszta musiała wracać) w niedzielę rano wpaść na początek Rock and Read Festival Kuby Ćwieka, ale lenistwo wzięło nad nami górę. Szkoda, ale z drugiej strony - kto im przydzielił takie godziny?! Na samego Kubę wpadliśmy zresztą kilka razy w trakcie konwentu i bardzo przyjemnie się z nim rozmawiało - widać, że jest w dobrej formie przed długą trasą.
Księgarnia Solarisu tradycyjnie chciała nas zbankrutować

Pomimo wszystkich wpadek organizatorów bawiłem się całkiem dobrze. Gorzej, niż na innych konwentach, ale możliwość spotkania z dawno niewidzianymi znajomymi zawsze maskuje organizacyjne minusy i wpadki. Zresztą, czytałem w sieci sporo pozytywnych relacji popolconowych i zauważyłem, że ludzie narzekają w nich na wszystko, po czym piszą, że spotkali się ze znajomymi i nagle impreza okazuje się być świetna. Początkowo program nie robił na mnie specjalnego wrażenia, ale w trakcie wybierania kolejnych jego punktów zacząłem żałować, że nie posiadam zdolności bilokacji, bo naprawdę było w czym wybierać!
Drenowanie kieszeni trwa

Jeszcze słówko o zajdlach. W kategorii powieść obstawiałem zwycięstwo Jarosława Grzędowicza, natomiast w przypadku opowiadania - Roberta M. Wegnera. Przynajmniej 50% skuteczność udało mi się zachować! Sporo było hejtu związanego z nominacjami i wydaje mi się, że Wegner pogodził wszystkich. Sympatyczny facet, dobre książki, lubiane wydawnictwo - niemal każdy jest zadowolony. Po cichu liczyłem co prawda na to, że statuetka powędruje do Ani Kańtoch za fenomenalne "Czarne", ale mówi się trudno. Brawo!

PS Miał być hejt i 7 grzechów głównych Polconu w osobnym tekście, ale przez kilku buraków odpowiedzialnych za kontakt z uczestnikami konwentu nie ma sensu obrzucać błotem masy ludzi, którzy harowali dniami i nocami przez wiele miesięcy po to, żeby zapewnić nam fajną rozrywkę. No i ja nie stałem siedmiu godzin w kolejce.

Aha, jak nie można wieszać plakatów, to się standy stawia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014