Przejdź do głównej zawartości

"Tancerze Burzy", czyli diesel punk w klimacie sushi [recenzja]

Cava miał "Króla kruków", Agu "Szklany Tron", ja natomiast zabrałem się za lekturę "Tancerzy Burzy". Pora na ostatnią recenzję z naszego uroborosowego triatlonu.

Zwykle jak ognia unikam książek, filmów, gier czy seriali, które choć oparte na japońskiej kulturze, tworzone są przez zachodnich twórców. Jest ona na tyle nam obca, że próby przedstawienia jej szerszemu gronu nie wychodzą najlepiej. Albo traci się cały fascynujący pierwiastek tajemniczości i odrębności, albo tworzy kulturowy młotek, po ciosie którym odbiorca nie jest się w stanie pozbierać. Wyposażony więc w odpowiedni zestaw sceptycyzmu przystąpiłem do lektury i... szybko otworzyłem książkę na końcu, w miejscu, gdzie znajduje się słowniczek. Zalecam zresztą wszystkim czytelnikom rozpoczęcie lektury właśnie od niego, bo potem, kiedy akcja nabierze tempa, nie ma już czasu na wplatanie wyjaśnień w tekst, ani odrywanie się od niego tylko po to, żeby szukać definicji. Sam słowniczek (dwanaście stron) jest zresztą bardzo miłym dodatkiem - zawiera podstawowe informacje o religii, ubiorze i narzędziach czy strukturze społecznej, jaka charakteryzuje wyspy Shimy. Dla laików takich jak ja - świetna rzecz.

Historia opowiedziana w "Tancerzach Burzy" wpisuje się w modny obecnie nurt powieści dystopijnych, w których głównymi bohaterami są nastolatki. Protagonistką jest więc szesnastoletnia Yukiko, córka Wielkiego Łowczego. Wraz z ojcem i jego towarzyszami zostaje wysłana w dzikie rejony Shimy, w których na rozkaz szoguna ma schwytać legendarnego tygrysa gromu - arashitorę. Yukiko nie jest jednak bezradną nastolatką. Obdarzona jest niezwykłym talentem "przenikania", dzięki któremu może wchodzić w umysły zwierząt, rozmawiać z nimi i nawiązywać specjalną więź. Należy jednak pamiętać, że taka nić zmienia istoty znajdujące się na obu jej końcach... Uczynienie bohaterką szesnastolatki pozwala w prosty i wiarygodny sposób przedstawić jej rozwój, jednak sprawia to też, że nie unikniemy standardowych formułek typu "Nie będziesz mi mówić co mam robić, nie jesteś moją matką!" czy też "Jego oczy były takie zielone...". Na szczęście kiedy w końcu przychodzi (sztampowy do bólu) moment przemiany, kończą się też dziecięce fochy.

Bardzo ciekawie prezentuje się stworzony przez Kristoffa świat. Shima jest autorską wariacją na temat Japonii. Rządy sprawuje w niej szogun z klanu tygrysa, wspierany przez trzy największe zaibatsu (klany). Muszą jednak dzielić się oni władzą z Gildią Lotosu - organizacją łączącą w sobie religijny fanatyzm i techniczny geniusz. Szogunatowi silna pozycja Gildii przestaje jednak pasować i wyraźnie czuć tarcia pomiędzy frakcjami - patowa sytuacja nie może trwać już dłużej. Gildia jako jedyna posiada wiedzę dotyczącą wykorzystania krwawego lotosu, będącego paliwem konstruowanych przez nią maszyn. Roślina ta nie zasłużyła jednak na przydomek "krwawy" jedynie kolorem - ziemie Shimy robią się coraz bardziej wyjałowione, powietrze i wody zatrute, ludzie wyniszczeni. Wszechobecne opary w formie smogu zatruwają ciała, a jako narkotyk - umysły. Ciągnąca się od lat wojna z zamorskimi gaijinami zachwiała demograficzną strukturą państwa i morale jego obywateli, a prawda o tym, co dzieje się na prowincji powoli zaczyna przebijać się przez oficjalną propagandę. Dodajmy do tego powracającego tygrysa gromu i magię świata duchów, a zrobi się naprawdę ciekawie...

Śledząc historię z perspektywy młodej bohaterki mamy możliwość odkrywania tego świata wraz z nią,  zastosowano tu jednak schemat odwrotny z tego znanego nam z tradycyjnych bajek: Yukiko żeby odkryć prawdę o swoim otoczeniu nie zdziera z rzeczywistości bajkowych pejzaży, a rozwiewa trujące opary spalin i narkotycznej mgły. Świat Shimy jest brudny i brutalny, a dla słabych nie ma tu miejsca. Sama opowieść jest niestety dość przewidywalna, bez problemu można wyczuć w którym momencie nastąpi zdrada, gdzie się coś spieprzy oraz to kto i kiedy zaoferuje Yukiko pomoc. Relacje bohaterki z arashitorą moim zdaniem zdecydowanie zbyt szybko się unormowały, szczególnie biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w trakcie ich pierwszego spotkania, w dodatku ich relacje są bardzo nierówne. Buuru przejmuje wiele cech Yukiko bardzo szybko, jednak nie działa to w obie strony w porównywalnym stopniu, a to przecież arashitora ma dominującą osobowość. Mój czujnik marysujności ewidentnie wchodzi w czerwone pole. Mam też wrażenie, że Kristoff nie do końca poradził sobie z rozłożeniem napięcia w powieści - o ile większość książki czyta się jednym tchem, to początek i koniec dłużyły mi się niemiłosiernie. W teorii wszystko zrobił poprawnie, ale nie do końca się to sprawdziło. Może to przez wspomniany brak oryginalności w samej historii? Najciekawszy moim zdaniem był wątek Gildii Lotosu, szczególnie odkrycie tajemnicy krwawego lotosu.

Na uwagę zasługuje styl autora, który pozytywnie mnie zaskoczył. Spodziewałem się czegoś bardziej topornego, tymczasem Kristoff bywa w swoich opisach niezwykle liryczny. Opisując arashitorę pisze tak: "Był uosobieniem mocy, ucieleśnieniem burzy, wyrzezanym z chmur dłońmi Raijina, jednym z jego dzieci, wypuszczonych by szalały w ozonowym chaosie.", wykrzykująca przekleństwa Yukiko znajduje się w sytuacji w której "tęcza przekleństw rozkwitła pośród drzew, rynsztokowe zwroty odbijały się od ściany lasu i paproci od sklepienia cienistej zieleni.". Stosując takie środki wyrazu łatwo popaść w banał i kiczowatość, jednak Jay Kristoff radzi sobie z tym nadzwyczaj umiejętnie. Duże brawa dla tłumaczki* (Paulina Braiter - Ziemkiewicz), bo nie zgubiła nigdzie po drodze tego unikalnego stylu. Blogger trochę mi dzisiaj szaleje i nie mogę dodać utworu muzycznego skomponowanego specjalnie na potrzeby "Tancerzy Burzy", wrzucę go więc w formie linku - polecam, świetnie ilustruje treść książki.

Bardzo podoba mi się to, jak książka została wydana. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem okładkową grafikę w internecie byłem nieco rozczarowany, jednak muszę przyznać, że na żywo prezentuje się świetnie. Do tego czarny mat w tle (o bardzo miłej fakturze! - dopisek dla Pawła), cieszący oko grzbiet, wszystko błyszczy się tam, gdzie błyszczeć powinno, zdobienia w książce, mapki, wspomniany wcześniej słownik - świetna robota! Mam nadzieję, że w kolejnych tomach znajdziemy też ilustracje Dominika Brońka (tutaj robił tylko grafikę okładkową). Pozostając jeszcze przy stronie technicznej, mam jedną uwagę do redaktorów - japońskie słowa pojawiające się w tekście powinny być pisane kursywą, bo jest różnica pomiędzy zdaniem: "Oni to demony", a "Oni to demony". A skoro już jesteśmy przy demonach oni, w tekście nie została ujednolicona ich odmiana. Raz więc mamy taką: "I zabiliście cztery oni? ", tylko po to, żeby stronę dalej zostać potraktowani czymś takim: "Zabójczyni pół tuzina onich". Nie będę wnikał która wersja jest poprawna, a która nie, być może obie, ale niech będzie spójna w całym tekście! 

Ocena: 6+ / 10

*Ale bura za określenie "Tancerzy Burzy" jako steampunk.

PS Uroboros na pewno wyda w Polsce całą trylogię. Miła odmiana po polityce wydawniczej Fabryki Słów. A to wszystko w bardzo przystępnej cenie okładkowej: 29,90 zł!

Komentarze

  1. Szczerze mówiąc, wole oryginalną okładkę, ta z daleka krzyczy "powieść dla młodzieży". Ale książka zebrała tyle zachwytów na GR i blogach, że na pewno się za nią zabiorę.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, nie! Tylko nie główni bohaterowie - nastolatkowie! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi się bardziej podobały wstępne projekty okładek, które Tomek pokazywał na ich fanpejdżu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam już tyle pozytywnych recenzji tej książki, że nie wyobrażam sobie po nią nie sięgnąć. Bardzo ciekawił mnie ten tytuł a po Twojej recenzji chyba jeszcze bardziej mam na niego ochotę. Miałam dostać paczuszkę od wydawnictwa i prędzej przekonać się, czy też mi się książka spodoba, ale gdzieś zaginęła i nie wiem, czy w ogóle dotrze, więc chwilowo czekam i modlę się, żeby wreszcie do mnie dotarła ;)

    A muzyka świetna. Bardzo klimatyczna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja w zasadzie to wpadłam napisać tylko, że nie przeczytałam recenzji, bo w tym tygodniu będę czytać i pisać własną, o .;P

    A co do burzy w temacie steamppunku/dieselpunku, to osobiście uważam, że to zbędne mnożenie bytów. Zupełnie to samo, co podzielenie space opery na warpową i nadprzestrzenną - bessęsu.

    P.S. Loffciam Uroborosa za politykę cenową i okładkową (choć powinnam ich nienawidzić, bo są spokrewnieni z empikiem, a empik to zUo). Jeszcze żeby tylko czasem jakieś ilustracje w zagranicznych powieściach dawali, to w ogóle byłoby super (o, i jakaś powieść dla dorosłych by się przydała, bo ileż można na młodzieżówkach jechać - przecież obiecali, że dla dorosłych też będą wydawać.;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Steampunk jest dość popularnym gatunkiem, więc określaniem tym mianem "Tancerzy Burzy" jest błędem, bo mają się tak do steampunku, jak "Zbieracz Burz" (skoro już jesteśmy przy takich tematach deszczowych ;) )

    Podział na warpową i nadprzestrzenną to jakiś mega dziwny, turbo nerdowski podział o.O

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie przepadam za bohaterami nastolatkami, ale książka mnie ciekawi, że mogę przełamać swoje jakieś obawy :D pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. W pewnym typie światów, zwłasza opartych na tradycyjnych wartościach partiarchalnych, dojrzała kobieca bohaterka robi się mało wiarygodna. Kobieta +20 powinna być dawno wydana za mąż i posiadać przynajmniej jedno dziecko. A to ogranicza jej mobilność i możliwosć przeżywania przygód.

    Nastolatka może być niezalezną, zbuntowaną pannicą, uciekającą od obowiązków nałożonych jej przez społeczenstwo. Jedynym problemem autora jest utrzymanie w równowadze popędów do stworzenia marysójki.

    Owszem, mozna bohaterką zrobić kobietę 40+, bogatą wdowę z odchowanymi dziećmi, ale czy wówczas ktoś uwierzy w taką wywijająca mieczem/kataną wojowniczkę? Albo w uwodzącą mężczyzn szpiega-zabójce?

    Samotne, wyzwolone, samodzielne, przebojowe kobiety 20-30 lat mogą być w zasadzie jedynie magiczkami, bo magia stanowi dobrą równowagę dla miecza.
    Alternatywą są wszelkie wiecznie piękne czarodziejki, wampirzyce, elfki, które wyglądają jak 17-latki a mają po 100 czy więcej lat itd.
    Ostatecznie trzeba z nich zrobić mega-wojowniczki w stylu Achai. A to już jest przeginka go kwadratu. Widac, że Ziemkiewicz to facet i tworzył po prostu męskiego Terminatora z cyckami.

    W swiecie, gdzie magia nie jest dominującym czynnikiem, świecie opartym na realiach średniowiecznych, żaden zdrowo myślący, kochający ojciec nie pozwoliłby pannie zostać dłużej bez męża/opiekuna.

    Powiedzmy taki George Martin - dwie kobiece bohaterki mają 12 (Sansa) i 10 (Arya) lat. Wyobrażacie sobie 10-latkę z mieczem, która miałaby stanąc twarzą w twarz z dorosłym męskim przeciwnikiem?


    Pozdrawiam

    Ola

    OdpowiedzUsuń
  9. @Ola

    Dziesięcioletnia dziewczynka kontra facet z mieczem to rzeczywiście jest przegięcie. O ile bez problemu jestem sobie w stanie wyobrazić (ba, nawet takie rzeczy widziałem) bokser wagi piórkowej może powalić 100 kilowego chłopa w pojedynku na pięści, to jednak w tym wypadku dysproporcja jest nieco zbyt duża.

    Ale pamiętaj, że postaci kobiecych u Martina, walczących na równi z mężczyznami jest więcej. Brienne która pojedynkuje się z rycerzami. Ygritte jako przedstawicielka Dzikich, u których struktura społeczna pozwala na to, żeby kobieta była wojowniczką. Żmije w Dorne (i w ogóle kobiety w ich społeczeństwie, traktowane na równi z mężczyznami), Asha u Greyjoyów, wspominana Lianna Stark...
    Cersei, Daenerys czy Catelyn używające intryg jako broni pokazują jak można stworzyć postać kobiecą silną, ważną i dominującą w fabule w świecie będącym miksem średniowiecznych i antycznych struktur społecznych.

    Czyli jednak Martinowi udało się w świecie na pierwszy rzut oka zdominowanym przez mężczyzn stworzyć całą gamę postaci kobiecych, które wpasowują się w te realia, pokazują swoją siłę na kilka sposobów i nie kończą jako marysójne pannice z dwoma mieczami, siedmioma fireballami i anielskimi skrzydłami oraz wiernym stadkiem facetów pod ręką.

    To, że coś nie jest łatwe, nie znaczy, że nie wypada tego oczekiwać :)

    Le Guin w Ziemiomorzu pięknie opisuje właśnie wdowę z odchowanymi (mniej więcej) dziećmi, ale ona nie walczy w sposób fizyczny.

    PS Fajny komentarz :)

    OdpowiedzUsuń
  10. No i muszę podkreślić, że zdecydowanie jestem w stanie uwierzyć we wdowę koło 40stki, uwodzącą młodszego mężczyznę ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014