Przejdź do głównej zawartości

Kilofem w Ocean


Nie pamiętam kiedy ostatnio zachwyciła mnie jakaś książka. Nie wiem czy to przez spaczony gust, czy może raczej niefortunny dobór lektur, ale za każdym razem potrafiłem wskazać co w danej pozycji nie pasuje i zacząć kręcić nosem. Z tym większą przyjemnością odkryłem, że „Ocean na końcu drogi” jest wyjątkiem. 
 
Twórczość Neila Gaimana lubię od lat. Wszystko zaczęło się dość nietypowo, z przysłowiowego braku laku. Stałem w księgarni przed półką z fantastyką i usilnie próbowałem wytypować coś do przeczytania. Ostatecznie wybór padł na „Nigdziebądź”. Przeważył intrygujący tytuł i dobre opinie zasłyszane tu i ówdzie. Wsiąknąłem. Kupowałem co się dało, od książek począwszy, przez zbiory (czy może raczej zbiorki patrząc na objętość) opowiadań z powtarzającymi się tekstami aż po komiksy i filmy oparte o twórczość.

Co prawda nie podszedłem do lektury bez obaw. Od dnia ujrzenia książki (choć powinienem nazwać ją minipowieścią, ustrojstwo jest cienkie, ale do tego jeszcze wrócimy) na półce do zakupienia jej minęło kilka dni. Zwłoka dyktowana była przez objętość „Oceanu”, która nijak miała się do ceny. Mimo całej mojej sympatii do twórczości Gaimana, mocno się wahałem przed wyłożeniem trzydziestu pięciu złotych na książkę ledwo przekraczającą dwieście stron. Jakby tego było mało, w formacie kieszonkowym. Ostatecznie przemogłem się, bo to przecież Gaiman. Około trzech godzin później, gdy odłożyłem skończony „Ocean” na półkę, nie żałowałem. Nawet mój wewnętrzny sknera musiał przyznać, że było warto.

Oszczędzę wam, drodzy czytelnicy, standardowego opisu fabuły, bo ten można uzyskać w internecie za pomocą kilku kliknięć. Podobnie jak niepotrzebne spoilery. Jeśli przytoczyć zarysy fabuły, rozebrać ją na części pierwsze, to otrzymalibyśmy standardową opowieść o walce dziecka z potworem. Co czyni „Ocean na końcu drogi” wyjątkowym, to niesamowity klimat, tworzony przez narratora a zarazem bohatera książki. Chłopiec, który stał się mężczyzną i trafił w okolice domu, w którym spędził spory kawałek dzieciństwa. 

Dziecko i potwór? - zapytacie. Czym się to różni od Koraliny? Właściwie wszystkim, oprócz niesamowitej atmosfery. Długo szukałem słowa pasującego do nastroju wprowadzanego przez opowieść i ostatecznie znalazłem – oniryzm. Historia przywodzi na myśl sen i przez to jest wyjątkowa. Autor prowadzi narrację w specyficzny sposób, dodający wszystkiemu logiki. Nieważne czy to przypalony tost, czy może ogromny, przypominający namiot stwór. Bohater „Oceanu” wszystko przyjmuje ze stoickim spokojem, ani razu nie kwestionując prawdziwości wydarzeń. Właściwie, to rozumieniu wymyka się tylko jedno i dotyczy ojca narratora, ale żeby to zweryfikować odsyłam do lektury.
Czy oznacza to, że „Ocean na końcu drogi” jest pozbawiony wad? Moim skromnym zdaniem, w większości tak. Jedynym zgrzytem było coś, co ze spokojnym sumieniem zrzucam na karb polskiego wydania. Otóż zaraz na początku książki, w dość przykrych okolicznościach, zjawia się postać nazwana Górnikiem Opali, by kilka stron dalej stać się Górnikiem Metali. Podejrzewam, że pierwsze określenie było prawidłowe, ale pewności nie mam.

Może to dziwnie zabrzmi, ale nie uważam, by niewielka objętość „Oceanu” stanowiła wadę. Autor przekazał co chciał, mieszcząc się w danej objętości. Mamy tu do czynienia z kompletną historią, posiadającą przepisowy początek, rozwinięcie oraz koniec. Każda próba pompowania wyszłaby sztucznie i ostatecznie zepsułaby efekt.

Podsumowując. Czy warto sięgnąć po „Ocean na końcu drogi”? Jak zwykle, to zależy. Jeśli lubi się ciekawe, przemyślane historie ze szczyptą magii, gdzie autor nie wyjaśnia wszystkiego, zostawiając pole do popisu dla wyobraźni, a do tego nie będzie się miało problemu z wyłożeniem trzydziestu pięciu złotych za nieco ponad dwieście stron, to warto. Osoby lubiące Gaimana już i tak pewnie zdążyły zaopatrzyć się w tę pozycję. Jeśli jednak, drogi czytelniku, nadal się wahasz nad zakupem, to pędź do księgarni. Może od „Oceanu” zacznie się twoja przygoda z niesamowitą wyobraźnią tegoż autora?

Komentarze

  1. Zostawia pole do popisu wyobraźni... ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo. Tak przyzwyczaiłem się do łopatologicznego wyjaśniania wszystkiego, że to tutaj prawie mnie zaskoczyło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niby lubię Gaimana, ale "Ocean na końcu drogi" kompletnie mnie nie przekonał. Znudziła mnie ta opowieść o nieudanym dzieciństwie ubrana w fantastyczne elementy i sztampowych bohaterów.

    Właśnie tylko ta niesamowita atmosfera była miła w lekturze "Oceanu...".
    Ta książka i tak jest zbyt gruba, to winno być 30-50 stronicowe opowiadanie, w żadnym wypadku powieść.

    No i największy mankament czytelnika - cena. Ja cieszę, że książka była w mojej bibliotece. A wydanie 30+ złoty na 215 stron to zbyt wielki komplement dla wydawcy. Polecam zaczekać, poszperać i na pewno jakaś promocja się znajdzie.

    Dla ludzi, którzy przeczytać dla odmiany trochę krytyczną opinią - kontrast musi być - teleportuję do swojego bloga ( http://relacjefantasty.blogspot.com).

    OdpowiedzUsuń
  4. @Ad

    U nas też nie było pełnej zgody co do oceny, Agu czytała "Ocean..." i strasznie narzekała ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014