Przejdź do głównej zawartości

Nomen Omen bez kilofa


Martę Kisiel miałem okazję poznać na długo przed premierą jej pierwszej książki. Jeszcze w czasach pre-Facebookowych, jako Harna siała grozę w sercach ludzi pragnących zostać pisarzami. Mając w pamięci Forum Fahrenheita, z ciekawością sięgnąłem po „Dożywocie” i wsiąknąłem. Nowej powieści wyglądałem od dawna, właściwie codziennie wypytując autorkę o kolejne dzieła. Czy „Nomen Omen” jest na tyle dobry, by przebić poprzednika?

Jeśli czytaliście już inne recenzje, pewnie wiecie, że Marcie udała się ta sztuka. Nowa powieść jest lepsza pod każdym względem (choć początkowo sam w to nie wierzyłem). Na dobrą sprawę, mogę skończyć ten tekst takim właśnie zdaniem: „Lećcie do księgarni, nie zawiedziecie się.” Nie jestem człowiekiem skłonnym do wydawania tak jednostronnych osądów. Nawet jeśli coś przypada mi do gustu, to potrafię też wskazać potknięcia, wady i inne błędy, ale „Nomen Omen” nie dała mi żadnych szans. Po prostu za dobrze się bawiłem, by wyszukiwać na siłę. Podejrzewam, że i tak bym niczego nie znalazł.

Tradycyjnie powinienem teraz zaserwować skrót fabuły. Może napisać coś o bohaterach? Stosunkach rodzinnych? Nie mam zamiaru tego robić z tej prostej przyczyny, że nie chcę psuć odbioru nawet najdrobniejszym spoilerem. Pozostawię przyjemność odkrywania każdemu z osobna.

Skoro jednak nie chcę niczego napisać, to jak mogę zachęcić do sięgnięcia po książkę? Skąd taka siła przyciągania prozy Marty Kisiel? Nic prostszego. Jak każdy czytelnik, posiadam prywatny ranking książek, które w ten czy inny sposób zapadły mi w pamięć. „Dożywocie” stoi w nim bardzo wysoko, plasując się w pierwszej dziesiątce. Jednak lektura nowej powieści Marty Kisiel sprawiła, że zacząłem dostrzegać pewne wady jej debiutu. „Nomen Omen” dostarcza co trzeba tam, gdzie przygody Licha i reszty zawodziły, ale jednocześnie nie schodzi poniżej poziomu wyznaczonego przez bandę z Lichotki.

Przede wszystkim, nad czym zresztą zachwycali się el Browarre i Agu, „Nomen Omen” posiada fabułę. Zamiast zlepku epizodów, czytelnik otrzymuje pełnoprawną powieść z początkiem, rozwinięciem oraz zakończeniem. Bohaterowie są spójnie wykreowani i z przyjemnością odkrywa się ich kolejne cechy oraz opowieści z przeszłości. Tutaj płynnie przechodzimy do drugiego elementu książki, który pozostawił mnie bezbronnym. Otóż „Nomen Omen” to nie jest już tylko zabawna przygoda. Żeby była jasność – autorka zdołała utrzymać ten niesamowicie lekki i zabawny klimat, ale raz na jakiś czas przełamuje go fragmentami z czasów drugiej wojny światowej. Właśnie tutaj Marta Kisiel pokazuje jak ogromne postępy poczyniła od premiery „Dożywocia”. Płynnie przechodzi z komedii do dramatu, ani razu się przy tym nie potykając. Historie z Wrocławia przez który przebiega linia frontu są tak plastyczne, że czytelnik praktycznie doświadcza tamtych wydarzeń. Na dobrą sprawę, te fragmenty przyciągały mnie bardziej niż cała reszta.

Nie znam wielu autorów (a właściwie ani jednego) zdolnych wrzucić do jednego garnka fantastykę, dramat, zagadkę kryminalną, World of Warcraft oraz komedię, doprawić to wszystko szczyptą grozy i zaserwować pożywne, pyszne danie. Kto inny może opisać polowanie na ducha, w trakcie którego walka o życie jest kontrowana komizmem sytuacyjnym? Połączenie, które do tej pory wyszło jedynie w Pogromcach Duchów? Taki jest właśnie unikalny styl Marty Kisiel.

Tak jak pisałem na początku, do tej pory nie zdarzało mi się aż tak zachwycać nad czymkolwiek. Strasznie dziwnie się w związku z tym czuję, ale z drugiej strony, mam powód do zadowolenia. Kilka lat przerwy między „Dożywociem” a „Nomen Omen” sprawiło, że autorka serwuje czytelnikom dopracowany w najmniejszych detalach produkt.

Jeśli jeszcze nie nabyliście najnowszej, drugiej książki Marty Kisiel, to nie macie na co czekać. Marsz do księgarni, półki szturmować. Może wtedy autorka nie każe nam tyle czekać na kolejną powieść?

Ocena: 10/10


el Browarre: Dopiszę jeszcze kilka zdań od siebie. Podobnie jak w przypadku "Demona Luster", autorka dała mi tekst sporo przed premierą i zezwoliła na sadystyczne wyżycie się na nim. "Niestety", okazało się, że nie było co poprawiać. "Nomen Omen" to fenomenalna powieść, która sprawiła, że współpasażerowie w metrze mieli mnie za idiotę, ponieważ śmiałem się głośno do stosiku wydrukowanych kartek... To zdecydowanie nie jest dobra książka do czytania w miejscach publicznych. Radziłbym też uważać przy spożywaniu jakichkolwiek napojów - mój testowy egzemplarz mógł sobie pozwolić na wchłonięcie sporej ilości płynów, wam jednak na finalny produkt radzę nie parskać. Jedyne zastrzeżenia jakie mam dotyczą wydania - okładka książki tak skrzącej się od literackich barw nie powinna moim zdaniem być szara (nawet jeśli przełamuje się tę szarość jaskrawym kolorem). No i znowu dom na okładce (nie odgrywa on takiej roli jak w "Dożywociu"), podczas gdy można było na niej umieścić całą masę pięknych wrocławskich miejscówek (w książce jest nawet mapka Wrocławia). Złocenia niestety przy czytaniu szybko zostaną na rękach. Trochę sobie na wydanie pomarudziłem (kiedy premiera ebooka?!), ale różne są gusta i wam może się ono spodobać. Bardzo przyjemnie za to ogląda się ilustracje znajdujące się w książce, świetnie oddają klimat tekstu.  Co do treści samej książki - jest dokładnie tym, czego oczekiwałem, tyle że do kwadratu! Obowiązkowo maszerujcie do księgarni, jeśli nie kupicie "Nomen Omen" dla samej lektury, to przynajmniej dla zysku. Zobaczcie po ile na allegro chodzi "Dożywocie"...

Ocena: 9/10

Komentarze

  1. Ej nic nie czytałam tej autorki. W sumie ostatnio w ogóle niewiele czytam ;) Ale! Widziałam jej książkę i nawet ostatnio się zastanawiałam, co to, kto to, a tutaj dosłownie parę dni później recenzja u Was :D I jeszcze taka ocena!
    Btw fajnie macie, że dostajecie od autorów teksty do czytania :D #szychy #sławasława ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ode mnie się wczoraj ludzie odsuwali w tramwaju, bo radośnie kwiczałam nad książką. Ostatni raz zdarzyło mi się to przy Dożywociu ;).
    Mi okładka nie pasowała ani do fabuły ani do ilustracji w środku. Sama w sobie podoba mi się bardzo, nawet z pomarańczem.
    A, i melduję, że złocenia się nie ścierają, przynajmniej u mnie, a mam paskudny zwyczaj nieszanowania książek.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Jarka - Marta i Martyna wiedzą, że jak nam się coś nie podoba, bo to będziemy o tym mówić głośno i złośliwie, więc nadajemy się dla nich idealnie na beta czytaczy. Potem hejt w recenzjach już im straszny... ;) Natomiast książki Marty bardzo polecam, naprawdę baaaaardzo rzadko zdarza mi się głośno śmiać przy książce, chyba tylko przy Pratchettach i Greenie.

    @Anna - to wyobraź sobie w takiej sytuacji blisko stukilowego brodacza, jak szczerzy się, kwiczy i ryczy ze śmiechu ;) Złocenia natomiast schodzą dopiero po jakimś czasie, testowałem to niestety na pięknie wydanych książkach Rebisu...

    OdpowiedzUsuń
  4. Po takiej recenzji, to na pewno sięgnę po tę książkę :)
    "Dożywocie" było naprawdę świetną lekturą i już jestem ciekawy kolejnego dzieła Marty Kisiel :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A już miałam przejść koło niej obojętnie, niestety, albo stety po takiej recenzji się nie da :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie zauważyłem, że napisałem komentarz po mandaryńsku chyba, zawsze jak piszę z telefonu to mi takie kwiatki wychodzą...

    @Jarka - zarówno Marta jak i Martyna wiedzą, że jeśli nam się coś nie podoba, to będziemy o tym mówić głośno i złośliwie, więc nadajemy się dla nich idealnie na beta czytaczy. Potem hejt w recenzjach już im nie straszny... ;) Natomiast książki Marty polecam, naprawdę baaaaardzo rzadko zdarza mi się głośno śmiać przy książce, chyba tylko przy Pratchettach i Greenie.

    No, tak miało to wyglądać

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014