Przejdź do głównej zawartości

Raduchowska kusi stylem. Demon Luster [recenzja]


Już na wstępie muszę się przyznać, że nie byłem wielkim fanem debiutanckiej powieści Martyny Raduchowskiej i po lekturze "Szamanki od umarlaków" wielkiej kariery autorce nie wróżyłem. Ot, kolejne sympatyczne czytadło, o którym zapomina się wraz z zamknięciem książki. Po "Demona luster", który jest bezpośrednią kontynuacją "Szamanki..." pewnie nigdy bym nie sięgnął, gdyby nie to, że autorka sama mi "Demona luster" wcisnęła z nakazem wypisania wszystkich wad tekstu. Złośliwa część mojej osobowości skakała z zachwytu, szybko jednak usiadła w kącie zasmucona, ponieważ kilka lat które dzieli napisanie obu książek sprawiło, że Martyna Raduchowska jako pisarka rozwinęła się w fantastyczny sposób.

"Demon luster" zaczyna się prawie w tym samym miejscu, w którym skończyła się "Szamanka od umarlaków" (uwaga, w tym akapicie pojawią się spoilery z części pierwszej!). Ida Brzezińska zobowiązana magiczną przysięgą, musi sprowadzić z piekieł Kusiciela duszę tragicznie zmarłego Mikołaja - nie wspominajmy już może kto się przyczynił do tego, że Mikołaj w owych Piekłach znalazł się z cudownym piercingiem w postaci śrubokrętu w oku. Problem polega na tym, że nie ma pojęcia jak się do owych Piekieł dostać, a jedyną osobą która mogłaby nauczyć Idę poruszania się po lustrzanych światach jest jej złośliwa ciotka Tekla. Nieżyjąca złośliwa ciotka Tekla. Czy to właśnie jest największa przeszkoda na drodze Idy? Otóż nie, ponieważ śmierć dla Tekli jest stanem niewiele mniej uciążliwym, niż dla nas katar. Zapowiedziała ona jednak Idzie, że nigdy nie wyjawi jej sekretów luster... Mało? No to dodajmy do tego niebyt, który to powoli pochłania Idę za niezrealizowanie przysięgi, siedzącego jej na głowie komisarza z WONu, spisek taksówkarzy, zawalone studia, wiecznie głodnego Kruchego, oraz cholerny katar, którego można się nabawić od wyczuwania w kółko zapachu pieprzu i imbiru. O tak, Ida naprawdę ma Pecha...

Dla osób niezaznajomionych z pierwszą częścią mam jednak dobrą wiadomość - prolog jest fabularyzowanym streszczeniem wydarzeń z "jedynki". Nie wyjaśnia wszystkich niuansów, ale śmiało można czytać "Demona luster" bez uprzedniej lektury debiutu - duże brawa za takie rozwiązanie! W przeciwieństwie do "Szamanki od umarlaków", w "Demonie luster" pojawia się porządna fabuła. Intryga rozwija się powoli, jednak kiedy już startuje, czyni to w tempie ekspresowym. Z przyjemnością zanotowałem fakt, że nie brakuje tutaj dobrze skonstruowanej kryminalnej zagadki, której rozwiązanie nie zostaje znalezione tylko dlatego, że bohaterka tak bardzo, bardzo mocno chciała, jak to często ma miejsce u konkurencji. Mnogość wątków pozwoliła wprowadzić do książki większą liczbę postaci, a także różnorodne scenografie. Do znanej nam z "Szamanki od umarlaków" - ekipy duszków, Tekli oraz Kruchego i Rudej z WONu dołącza Skittles - korpulentna sekretarka o bardzo specyficznym guście, która skrywa niejedną tajemnicę... Bardzo podobała mi się galeria czarnych charakterów. Żeby zbyt wiele nie zdradzać powiem tylko, że główny szwarccharakter wcale nie jest postacią jednoznaczną, a.... A w tym momencie lepiej już zamilknę, żeby nie psuć wam zabawy. Wyraźnie widać, że doświadczenie Martyny wyniesione ze studiów kryminologicznych przydało się przy konstruowaniu "team evil".
Przez większość czasu akcja toczy się we Wrocławiu, jednak czeka nas także kilka podróży w miejsca znajdujące się poza znanym nam czasem i przestrzenią. Piekła Kusiciela to zdecydowanie mój ulubiony fragment książki. Widać w nich wyraźnie jak bardzo rozwinął się styl autorki. Są odpowiednio tajemnicze, zakręcone, przerażające oraz intrygujące. W pełni uwierzyłem, że jest to miejsce stworzone przez umysł szaleńca, a kolejnymi opisami delektowałem się z ogromną przyjemnością.

Jak widać na zdjęciach, okładka prezentuje się fenomenalnie. Dominik Broniek po raz kolejny pokazał ogromną klasę, idealnie wychwytując klimat powieści i oddając go na ilustracji. To jedna z tych książek, które chce się postawić na półce nie bokiem, a frontem. Bardzo żałuję, że Fabryka Słów nie zdecydowała się na umieszczenie w książce ilustracji, bo wizje Raduchowskiej i Brońka niesamowicie się zazębiają. Blurb, co powoli staje się tradycją Fabryki, napisany jest fatalnie, nie zrażajcie się więc nim przy doborze lektury. Błędów ortograficznych nie stwierdzono, za co jako FUNtastyka ręczymy własnymi klawiszami kursorów.

Jak mogliście przeczytać w naszym wywiadzie z Martyną, autorka nie zdecydowała się na wprowadzenie do książki żadnego romansu. Sam nie jestem w stanie w to uwierzyć, ale uznaję to za pewną wadę. Gdybym miał wskazać jeszcze jakieś niedoskonałości, to nieco na siłę przyczepiłbym się do trochę zbyt wolnego początku. Humoru jest mniej niż w "Szamance od umarlaków", jest to jednak związane ze znacznie poważniejszą fabułą części drugiej - nie myślcie jednak, że nie parskniecie śmiechem kilka razy, co to, to nie!

Martyna Raduchowska udowadnia, że wciąż można pisać dobrą, współcześnie dziejącą się fantastykę z kobiecą bohaterką w roli głównej. Na dość płynnej granicy pomiędzy urban fantasy a paranormal romance stawia mocną tamę, przez którą nie pozwala wpłynąć tak popularnym obecnie romansidłom z wampirami, aniołami czy diabłami. Przybija przy tym piątkę z kryminałem i nieśmiało machając powieściom z dreszczykiem. O ile przy okazji debiutu często porównywano styl Martyny Raduchowskiej z Martą Kisiel, tak tutaj nie ma już o tym mowy. Intrygująca, urzekająca i wciągająca pozycja, która nie pozwoli wam się oderwać od lektury ani na minutę. Przeskok jakościowy, jaki Martyna Raduchowska zaliczyła od czasu swojego debiutu bardzo mi przypomina Annę Kańtoch - liczę na to, że w kolejnych swoich książkach rozbłyśnie równie imponująco. Najlepsze polskie urban fantasy jakie czytałem.

Ocena: 8- / 10

Komentarze

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014