Przejdź do głównej zawartości

Mokry sen kryptozoologa. Godzilla [recenzja]



W kinie zwykle zachowuję się spokojnie - nie cierpię rozmów w trakcie seansu, nie zdarza mi się reagować zbyt emocjonalnie, ba, nawet jeść w kinie nie lubię, żeby nikomu nad głową nie szeleścić. Na "Godzilli" pierwszy raz od czasu "Avengers" miałem ochotę podskakiwać i krzyczeć "Fuck yeah!".

Na film wybierałem się z umiarkowaną nadzieją - trailery zrobiły na mnie ogromne wrażenie (i nie pokazały przesadnie wiele, co zaliczam na duży plus), jednak w pamięci wciąż miałem fatalny remake Rolanda Emmericha z 1998 roku. Kto nie zna, nie musi tracić dwóch godzin cennego czasu, wystarczy obejrzeć ten filimik od Honest Trailers. 

Zaczyna się spokojnie, choć bardzo klimatycznie. Wszystko otacza aura spisku, rządowej i wojskowej tajemnicy, co rozbudza nadzieje widza na ciekawą fabułę. Niestety szybko zostajemy sprowadzeni na ziemię, ponieważ historia podąża w stronę typowego, hollywoodzkiego banału. Nie pomaga też w tym drewniane aktorstwo (Ken Watanabe nadaje nowe znaczenie wyrażeniu "Mieć minę jak kot srający na pustyni"), sztampowo skonstruowane postacie (chociaż skonstruowane to w tym momencie nieco zbyt duże słowo, może raczej zarysowane) i nie najwyższej klasy dialogi. Bardzo podoba mi się pomysł reżysera, żeby starcie występujących w filmie potworów pokazać z perspektywy ludzi, którzy są dla nich nie wartymi wzmianki, bezbronnymi robaczkami, jednak ich losy nie są w stanie w jakikolwiek sposób zainteresować widza. Może trochę więcej punktów należy przyznać znanemu z roli w "Breaking Bad" Brianowi Cranstonowi, ale raczej z racji tego, że na tle Watanabe, Aarona Taylora-Johnsona i Elizabeth Olsen każdy wypadłby lepiej. Przy takich "oscarowych" rolach cieszy więc, że twórcy wzięli przykład z Georga Martina i nie trzymają całej obsady na planie do końca filmu.

Zresztą i tak wiemy, że liczy się tylko jeden bohater i kiedy w końcu pojawia się on, Godzilla, Król, to ma się ochotę skakać z radości i zapomina od razu o wszelkich niedostatkach fabuły. To już nie zwinna jaszczureczka znana z filmu z 1998, twórcy odrobili lekcje i oddali hołd bestii jaką znamy z  z dzieciństwa. Godzilla jest ogromny, masywny, potężny - jest kwintesencją siły i już na sam jego widok tworek Emmericha zwiałby do dziury z której wylazł. Godzilla to samiec alfa, największa broń Matki Natury i to widać w każdym jego ujęciu. Szkoda, że chwilę po tym jak możemy w końcu podziwiać Króla w pełni glorii i chwały, reżyser wali nas w twarz i pokazuje scenę, do której jedynym sensownym podkładem byłaby muzyka z Benny Hilla.

Na szczęście kiedy dochodzi już do starć z potworami, film pokazuje na co poszedł cały budżet. Walki są nie tylko spektakularne i świetnie wyreżyserowane, ale też wizualnie przepiękne. Scena w której powoli z pyłu w jaki obróciło się miasto wyłaniają się kolejne, rozświetlające się niebieskim kolorem kolce (powraca atomic breath!), stopniowo ukazując całą sylwetkę Godzilli, spadochroniarze lecący przez chmury z genialnie dobraną muzyką... W dodatku cały czas czujemy, że oto przed nami walczą bogowie, pierwotne, potężne siły, przy których my jako ludzie nie znaczymy nic i nie możemy (prawie) nic.  Ostatnie 30 minut funduje nam niezapomniane wrażenia, dzięki którym wybaczamy wszystkie niedoskonałości fabuły, a z seansu wychodzimy oniemiali. Natomiast sposób w jaki Godzilla wykańcza swojego przeciwnika... Uwierzcie mi, jest na co czekać!

Wydawało mi się, że ciężko w przypadku "Godzilli" będzie uniknąć porównania do "Pacific Rim", w końcu to dwa filmy kaijū stworzone przez Amerykanów w podobnym czasie, na szczęście twórcy poszli w zupełnie inną stronę. O ile w "Pacific Rim" liczy się akcja, rozwałka rodem z puszczanych dawniej na Polonii 1 anime, kolory i efekty, to w "Godzilli" uderzono w znacznie posępniejszą tonację. Pył, deszcz, brud, brutalna siła i "młócka". Ponadto o ile klasyczne japońskie filmy z "Godzillą" odnosiły się do skutków użycia bomby atomowej i Godzilli jako efektu jej wybuchu, tak we współczesnej wersji potwór ten jest odpowiedzią natury na nieodpowiedzialne używanie przez ludzi energii powstałej z rozbijania atomów.

"Godzilla" nie do końca spełnił moje oczekiwania, ale na pewno ich też nie zawiódł. Zdaję sobie sprawę, że film tego typu wymaga ogromnego budżetu (widać, że został wykorzystany co do centa!) i nikt nie chce wyłożyć takiej kasy nie mając pewności, że się ona zwróci. Producenci naciskają więc na twórców wciskając im w scenariusz kolejne klisze, które wszyscy dobrze znamy i lubimy. Sztampowa fabuła, ale cudowne efekty. Coś za coś. Pozostaje pytanie, czy chcemy żeby kino akcji szło właśnie w tym kierunku... Jeszcze tym razem odpowiem "tak". Tak, warto iść do kina na "Godzillę". Fani klasycznych filmów z udziałem Króla powinni wyjść z seansu co najmniej zadowoleni (twórcy poukrywali też kilka smaczków, np akwarium z Mothrą w starym mieszkaniu Brodych, o ile wzrok mnie nie zmylił), być może zachwyceni. Ja z chęcią poczekam na wydanie blu ray, w którym powinna się pojawić opcja "Wywal sceny z ludźmi" - w ten sposób obejrzę ten film jeszcze wiele razy.

PS Jeśli ktoś nie czuje się dobrze na seansach 3D, śmiało może wybrać się na film w 2D i nic nie straci.

Ocena całości: 7/10
Ocena filmu po wycięciu scen z ludźmi: 10/10

Komentarze

  1. Ale ponoć gdyby wywalić ludzików, to film trwałby 30 minut ino... czy tak?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale to byłoby tak dobre 30 minut, że obejrzałbyś je 4 razy pod rząd.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakby film składał się z tych 30 minut pod rząd razy cztery, to poszedłbym do kina. A tak to poczekam sobie na blureja ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. W tym wypadku polecam jednak wycieczkę do kina - te sceny NAPRAWDĘ są efektowne, a Godzilla NAPRAWDĘ jest ogromny - i właśnie na wielkim ekranie należy go oglądać.

    Sceny bez potworów to po prostu kolejny, schematyczny scenariusz typowy dla Hollywood, nic przesadnie ciekawego, ale też nie żadna tragedia.

    OdpowiedzUsuń
  5. właśnie dzisiaj byłem seans o 1245 cała sala dla mnie i można się było napawać choć jak zaczęli mi piosenką z powstania warszawskiego to się zaniepokoiłem że pomylili taśmy ;-)ale potem zaczął się seans i nasz godzilla pokazała kto tu jest profesjonalistą wroga wykrył zlokalizował przechwycił i fachowo załatwił aż brakło mi jakiegoś dymka z textem "tak się kurna to robi patałachy" :-) korzystając z tego że byłem sam na sali mogłem powiedzieć witaj mordo ty moja ;-) powiem tak nawet mi to nie powalające aktorstwo nie przeszkadzało watanabe wyglądał może na wiecznie zmartwionego ale na jego miejscu też bym był, swoją drogą no wojsko po tylu latach mogłoby zatrudnić jakiegoś nerda który by wyjaśnił im że strzelanie z karabinu a nawet rpg na monstrach nie robi żadnego wrażenia ;-D reasumując niech kręcą szybko 2 film tylko proszę więcej godzilli niech będzie jej choć z 50% w filmie .ps.no i uśmiech godzilli do naszego ludzika w jednej ze scen zrobił mi dzień albo i cały tydzień :DD

    OdpowiedzUsuń
  6. Amerykańska armia podobno ma opracowane scenariusze na wypadek epidemii zombie, więc ta prawdziwa jest chyba nawet lepiej przygotowana niż fikcyjna ;) Ja zawsze to tłumaczę tym, że to wyuczony (i instynktowny nawet bez szkolenia) odruch, masz broń i atakuje cię przeciwnik, to strzelasz - nawet jeśli to 100 metrowy, opancerzony potwór.

    Watanabe nie miał właśnie zmartwionej miny, tylko... poczekam na blu ray i wkleję screena kiedyś ;) A szkoda, bo to przecież bardzo dobry aktor, w dodatku jego rola miała potencjał na coś lepszego

    OdpowiedzUsuń
  7. ponieważ nie zginął to może się pojawić w części drugiej gorzej że nasz porucznik także ;)ale może wtedy lepiej wypadną oglądałem wszystkie godzille oraz 5/6 gamery to na takie aktorstwo jestem odporny a z tej finałowej sceny jak godzilla gnola załatwia to mam nadzieje że szybko zrobią gifa będę to pół dnia oglądał ;D

    OdpowiedzUsuń
  8. Za dużo wątków ludzkich i to na amerykański schemat: kochająca się rodzina, jej dramat, ojciec żołnierz w ociekającej patosem armii amerykańskiej. Ble...

    Godzilla w całej okazałości pojawia się dopiero po godzinie, a i to tylko na chwilę, by na dłużej powrócić dopiero pod koniec. Dziwne, na film o wielkim potworze idę dla wielkiego potwora, a nie by oglądać go w drugoplanowej roli.

    Najbardziej mi się podobało, że Godzilla jest pozytywnym bohaterem. Tak było tylko w latach 70', z tym ze wtedy zamieniono go w całkowitego pajaca, nadskakującego dziecięcej widowni.

    Też zauważyłem tą "Mothrę" ;) A w którymś ujęciu uśpiony GNOL przypominał mi świecący brzuch Biollante. Jeszcze parę takich smaczków jest.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014