Przejdź do głównej zawartości

Kilofem w herosa

Gdy wykładam ciężko zarobione złotówki na bilety do kina, zazwyczaj mam oczekiwania względem danego filmu. Wiem co chcę zobaczyć i to właśnie jest błąd. Dlaczego? Ponieważ moja wizja czasem mija się z tą reżysera. Najczęściej widać to podczas adaptacji gier/komiksów/książek, które znam i lubię.

Dlatego też ostatnio częściej zdarza mi się marudzić niż zachwycać. Kręcę nosem na mniejsze i większe niezgodności, nerwowo zgrzytam zębami na idiotyzmy oraz wymuszone wątki romantyczne. Po co komu romans, gdy na ekranie ważą się losy świata, a przynajmniej średniej wielkości miasta? Może właśnie dlatego obejrzenie „Herculesa” okazało się zadziwiająco orzeźwiające.
Poszedłem z moją ładniejszą połówką do kina obciążony jedynie dwoma oczekiwaniami. Miało być dużo i głośno. Po cichu liczyłem na kilka ciekawych postaci, ale głównie chciałem zobaczyć jak The Rock zamiata nieszczęśnikami okolicę. Wiecie co? Tak właśnie było! Nikt nie starał się moralizować ani filozofować. Nikt nie sprzedawał oklepanych prawd życiowych ani nie wstawiał psu na budę potrzebnych scen seksu.
Twórcy odarli legendę Herculesa z fantastycznych elementów, pokazując go jako człowieka złamanego śmiercią żony i dzieci, najemnika podróżującego w towarzystwie piątki wyrzutków, jego nowej rodziny. Heros, grany przez The Rocka, jest silny, ale to nadal jedynie człowiek. Męczy się, krwawi i można go zabić równie łatwo, jak każdego innego. Tutaj na scenę wkracza kuzyn bohatera. Jako jedyny z towarzystwa nie walczy, a jego specjalnością jest głoszenie legend o Herculesie. Wykorzystując talenty, potrafi przekonać ludzi, że człowiek stojący przed nimi to naprawdę syn Zeusa, a skórę lwa, którą nosi na plecach, nie przebije żadne ostrze.
Uwielbiam mitologię grecką. Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia, gdy jeszcze w podstawówce wziąłem do ręki książkę z tymi opowieściami, a bogowie i herosi porwali mnie bez reszty. Może dlatego krytycznym okiem oglądam filmy pokroju „Starcie tytanów” czy innego „Percy Jacksona”. Powiem więcej, gdy jako Kratos w serii „God of war” przyszło mi zabijać postaci, które znam i lubię, to nie czyniłem tego ze szczególną przyjemnością. Może poza bzykaniem Afrodyty, ale hej – to była bardzo pomysłowa minigierka.
Zastanawiałem się jak odbiorę odarcie Herculesa z legend. Okazało się, że ani razu nie drgnęła mi powieka. Owszem, w odróżnieniu od klasycznego serialu z Kevinem Sorbo, tutaj nie znajdziemy fantastycznych bestii czy dialogów z bóstwami, ale to akurat dobrze. To nie próba nakręcenia nowego, lepszego „Herculesa”, a Dwayne Johnson nie zastąpi długowłosego Sorbo na piedestale jedynego-prawdziwego-syna-Zeusa.
Nie jest to jednak film dobry, a co najwyżej oczko wyżej od przeciętnego. Fabuła prosta jak konstrukcja cepa, przewidywalna do bólu i nie kryjąca kto jest czarnym charakterem. Z drugiej strony nie mamy idiotycznego wątku romantycznego, zamiast którego otrzymujemy grupę indywiduów z czasem nawet zabawnymi dialogami. Wszystko to podlane sosem z imponujących bitew i naprawdę miażdżącego finału.
Czy warto się wybrać do kina na ten film? Nie wiem, to już indywidualna sprawa. Jeśli szukacie filozoficznych uniesień, chcecie odkryć sens życia, a nic mniej skomplikowanego od relacji postaci w „Modzie na sukces” was nie kręci, to spokojnie sobie odpuśćcie. Ale jeżeli, tak jak ja, po wyjątkowo ciężkim tygodniu chcecie się odprężyć w klimatyzowanej sali i popatrzeć na umięśnionego faceta piorącego nieco gorzej zbudowanych gości, a do tego macie kilka wolnych złotówek w portfelu, to możecie zaryzykować.
Właśnie dlatego, że zapewnił mi odrobinę rozrywki, daję „Herculesowi” ocenę wyższą, niż powinienem.


6/10

Komentarze

  1. seria z kevinem do tego dodawała sporo humoru i autoironii choć pamiętam jak wtedy gdy to leciało pierwszy raz w gazecie się oburzali na profanacje mitologii przez niedouczonych amerykanów ;-) a sam Dwayne daje to co umie najlepiej czyli bycie taką ciut gorszą wersją arnolda ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejna świetna recenzja popełniona przez Piotrusia :D
    Ps Świetna sprawa z anonimowymi wpisami - niektórzy nie mają kont na taki fesbuku bądź NK ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaaaa,zostanę zlikwidowany!
    Podpisano : Dziadzio :]

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014