Przejdź do głównej zawartości

Watch Dogs [recenzja]


Absolutnym zwycięzcą targów E3 2012 było Watch Dogs. Dziennikarze, a tym bardziej widzowie nie posiadali wcześniej żadnych informacji na temat tej gry, dlatego przedstawiony zwiastun oczarował absolutnie wszystkich. Rewolucyjna graficznie, z interesującą tematyką i gameplayem, sprawiła, że miliony fanów interaktywnej rozrywki chórem zakrzyknęło „Shut up and take my money!”. Czy po dwóch latach nasze oczekiwania zostały spełnione? Cóż, ponieważ recenzja nieco się opóźniła, zapewne już wiecie, że nie zostały. Jednak czy Watch Dogs jest aż tak złą grą, jak można było przeczytać w komentarzach rozczarowanych graczy?

Historię rozpoczyna nietypowy rabunek mający miejsce w wypełnionym elitą Chicago hotelu. Nietypowy, ponieważ główny bohater za pomocą swojego smartfona łączy się z elektronicznymi urządzeniami, które jego wspólnik hakuje w celu wyprowadzenia z nich co ciekawszych danych. Skok jednak kończy się wpadką, w wyniku której nasz haker, Aiden Pearce i jego wspólnik, Damien Brenks zostają ukarani: w spowodowanym przez zamachowców wypadku ginie siostrzenica Aidena, a pobity Brenks kończy jako inwalida. Prowadzona przez nas vendetta zaczyna się w czasie, kiedy udaje nam się dopaść jednego z zamachowców... Jeśli mieliście nadzieję, na oryginalną i wciągająca opowieść o zemście i odkupieniu, muszę was w tym miejscu rozczarować. Fabuła jest miałka i w większości przewidywalna. Bohaterowie nie wywołują w nas praktycznie żadnych uczuć. Nie czujemy do nich sympatii, ani antypatii, co najwyżej mogą irytować (co ma miejsce w przypadku Aidena).

Podczas gdy GTAV potrafi oczarować każdym dialogiem, tutaj mierzymy się z czymś na poziomie "M jak Miłość". Chlubnym wyjątkiem okazuje się wynajęty przez głównego bohatera "fixer", Jordi - w jego przypadku jesteśmy świadkami zarówno świetnego skryptu, jak i doskonałej gry aktorskiej. Czyli co, da się? Da! Niestety Jordiego nie oglądamy w akcji zbyt często. Pojawia się raczej w roli "ciekawostki" pomiędzy kolejnymi etapami, a bardzo rwana fabuła rzuca nas od jednego rozdziału do drugiego, przez co nie czujemy żadnej ciągłości. Zupełnie tak, jakby za każdy fragment historii odpowiadał inny zespół ludzi, a ktoś potem to wszystko niezbyt umiejętnie skleił w całość.

Watch Dogs na pewno nie jest grą piękną, co obiecywał nam wspomniany na początku tekstu zwiastun. Twórcy nie znając jeszcze dobrze architektury konsol nowej generacji, gonieni terminami, zamiast popracować dłużej nad zaimplementowaniem pokazanych w 2012 opcji, po prostu je...
Tak wyglądała gra w 2012 roku... W 2014 już tak ładnie nie jest.
wyłączyli. Zrobili to zresztą nawet w przypadku wersji PC, co bardzo szybko odkryli gracze. Chwila grzebania w kodzie wystarczyła, żeby na komputerach cieszyć oczy modem prezentującym oprawę jaką nam obiecywano*. Nie znaczy to oczywiście, że WD to brzydka gra. Jazda w nocy, w deszczu, kiedy w kałużach odbijają się neony potrafi naprawdę zachwycić. Bardzo ładnie prezentują się wybuchy oraz dym. Niestety szybko o nich zapominamy, kiedy w świecie gry nastaje dzień, albo kiedy wyjeżdżamy za miasto. Wiejskie tereny pod Chicago na PS4 prezentują się gorzej, niż te z GTAV na... Xboksie 360! Szkoda też, że Aiden nie doczekał się własnych animacji - spędziłem przy Assassins Creed IV niezwykle przyjemne kilkadziesiąt godzin i polubiłem Edwarda Conway’a, ale to nie znaczy, że zastosowane u niego wyniki sesji motion capture chciałbym oglądać w każdej kolejnej grze... Kiedy doliczyć do tego fatalną, kompletnie
nierealistyczną fizykę (rozpadające się zawsze na kilka części słupy, efekty zderzeń, itd.) człowiek zaczyna się zastanawiać w co tak naprawdę poszła cała para z szumnie zapowiadanych konsol nowej
generacji. Szczególnie, że przy większej ilości wybuchów, WD potrafi sobie na PS4 "chrupnąć"...

OK, mamy nieciekawych bohaterów, kiepską historię i średnią grafikę. Na szczęście gra ma też kilka naprawdę mocnych punktów, których wcale nie trzeba się doszukiwać ze świecą.

Przede wszystkim miasto. W grach które są miejskimi sandboxami zawsze zwracam uwagę na to, czy miasto "żyje", jak reaguje na działania gracza, a jak zachowują się jego mieszkańcy kiedy na chwilę się zatrzymamy. Ubisoftowi udało się stworzyć przekonującą iluzję wirtualnej metropolii. Mieszkańcy Chicago, kiedy nie są akurat niepokojeni przez gracza, zajmują się swoimi sprawami, rozmawiają przez telefony, przysiadają na ławkach, robią zakupy, esemesują. Gdy zauważą broń - uciekają, krzyczą; będąc świadkami zbrodni zawiadamiają policję. Ponadto każdego z nich możemy przy użyciu smartfona "podejrzeć": sprawdzić dochód, dowiedzieć się o historii medycznej bądź kartotece kryminalnej, przeczytać wymianę wiadomości lub podsłuchać rozmowę telefoniczną i wyciągnąć z nich informacje o dodatkowych misjach, przesyłkach, itd. Ponadto, do gry w singlu został zaimplementowany tryb multiplayer. W trakcie gry w "naszym" Chicago może się pojawić inny gracz, który będzie próbował nas śledzić, hakować, itd - warto zwracać uwagę na otoczenie i dziwne zachowania przechodniów. Mnie np. zdziwiło sportowe auto, które zaraz za mną wjechało do wąskiej uliczki gdzieś w dzielnicy fabrycznej... Na szczęście specjalnie na takie sytuacje trzymałem pod ręką granatnik.

A skoro już jestem przy uzbrojeniu - spodziewałem się, że Watch Dogs będzie w znacznie większym stopniu "skradanką", tymczasem wymiany ognia są tu częste i wielokrotnie obowiązkowe. Pisałem to już na fejsbuku FUNtastyki: „Gdybym wiedział, że będąc hakerem tak często będę używał granatnika, to poszedłbym na informatykę”. Granatnik jest tu zresztą jedną z czterech broni, które koniecznie trzeba mieć przy sobie - poza nim przydają się także pistolet z tłumikiem, karabin z tłumikiem i porządna strzelba, reszta uzbrojenia nie jest warta naszej uwagi. Same walki potrafią dostarczyć emocji, ponieważ AI sprawuje się naprawdę nieźle - flankuje, zmienia pozycje, strzela celnie. Myślę, że około połowy misji można przejść nie będąc zmuszonym do wymiany ognia z przeciwnikiem, co ułatwić mają nam nasze "hakerskie" talenty.

Kolejnym pozytywnym elementem gry jest znajdujący się w naszym posiadaniu smartfon. Podpinamy się przy jego użyciu pod kamery miejskiego systemu ochrony i "podróżując" pomiędzy nimi odkrywamy teren, badamy rozmieszczenie przeciwników i sprawdzamy w jaki sposób zaszkodzić tym, którzy chcieliby nas skrzywdzić. Możemy detonować materiały wybuchowe wrogów, wyłączać im możliwość wezwania wsparcia, zrzucać na nich kontenery, wysadzać im w twarz skrzynki elektryczne, itd. Pojawia się także opcja manipulowania elementami otoczenia - mostkami, windami, podnośnikami i osłonami. W wielu przypadkach żeby wypełnić cele misji nie musimy nawet wchodzić na strzeżony teren, wykonując całą robotę na odległość. Tego typu przewaga zapewnia całą masę radochy i sprawia, że z przyjemnością wykonujemy kolejne zadania. Aby uzyskać pełny dostęp do sieci w danej dzielnicy należy w ramach prostych zagadek odblokować kilka punktów dostępu; były one wzorowane na znanym z serii Assassins Creed poszukiwaniu skarbów, jednak daleko im do poziomu zaprezentowanego chociażby w ACII - są krótkie i banalnie proste - a następnie dostać się do serwerów ctOS. Warto zacząć kolejne etapy gry właśnie od podłączenia się do systemu. Pomijając nawet fakt, że zadania te same w sobie są przyjemne, ich wykonanie pozwala nam się w pełni cieszyć tym, co nasz smartfon ma nam do zaoferowania w trakcie samochodowych pościgów.

Chociaż twórcy zrezygnowali z możliwości strzelania w trakcie jazdy, to Aiden bynajmniej nie traci swoich atutów po wejściu do samochodu. Ściga nas połowa radiowozów w mieście, nad nami krąży helikopter. Klucząc pomiędzy samochodami zmieniamy światła, sami przejeżdżając w ostatniej chwili. przez co jeden ze ścigających nas gliniarzy zderza się z cywilnym autem. Po chwili doprowadzamy do wybuchu znajdujących się pod jezdnią rur, gliniarze wpadają w karambol, jaki często widywaliśmy oglądając Blues Brothers. Niestety śmigłowiec cały czas ma na nas oko i zostało jeszcze kilka radiowozów, jedziemy więc szybko w stronę rzeczki, podnosimy most zwodzony, przeskakując rzekę w pełnym rozpędzie, szybko zjeżdżamy pod most, gdzie nie dosięgnie nas "szperacz" helikoptera, gasimy silnik i... czekamy. Za 20 sekund policja gubi nasz trop, a my możemy ponownie wyjechać na ulice Chicago. Tego typu scen przeżyjemy w grze całą masę. Szczerze mówiąc nie wiem, czy pościgi samochodowe w WD nie podobają mi się bardziej niż te, które były moim udziałem w GTA V. Oczywiście jak w każdej grze, łatwo jest znaleźć furtkę, która pozwala nam łatwo uniknąć kłopotów - wystarczy porwać łódź z nabrzeża i odpłynąć poza zasięg policyjnych radarów... Sam model jazdy nawet nie próbuje udawać, że jakiś jego daleki przodek znajdował się na jednym serwerze z plikami dowolnego symulatora (może poza symulatorem kozy). Jest w pełni zręcznościowy i kiedy już się na taki styl prowadzenia przestawimy, potrafi on sprawić satysfakcję. Wiem, że wiele osób narzekało na to rozwiązanie i rozumiem dlaczego, jednak model jazdy zapiszę po stronie plusów. Mi przypadł do gustu. Mój Aiden używał głównie motorów (pasowało mi to do "imidżu" głównego bohatera) i to właśnie jazda nimi sprawiała mi najwięcej frajdy.



Sposobność do wykorzystania naszych hakerskich umiejętności trafia się często, ponieważ na mapie aż roi się od dodatkowych aktywności. Misje konwojowe, polowanie na lokalnych gangsterów, dowożenie samochodów kupcom, śledztwo w sprawie mordercy, walizki handlarzy niewolników, podglądanie mieszkańców Chicago... Możemy także przenieść się do wirtualnej rzeczywistości i spróbować swoich sił np. jako operator siejącego zniszczenie pająkoczołgu, lub kierowca w trakcie czegoś na kształt zombie apokalipsy (w teorii brzmi super, w praktyce jednak...). Niestety w przypadku pobocznych aktywności twórcy zdecydowanie poszli w ilość, a nie w jakość. Misje są wtórne i bardzo szybko się nudzą, w dodatku nagrody za ich wykonanie są nieco zbyt skromne. Kiedy poszukujemy materiałów kompromitujących ludzi biorących udział w aukcjach kobiet (sama aukcja to jedna z najciekawszych misji głównej fabuły) i w końcu udaje się nam dopaść ostatniego winnego, to... Nie pojawi się nawet jedna cutscenka. Ot, kolejna misja z gatunku "ty brać granatnik, ty niszczyć konwoje".

Chociaż, co widać szczególnie po pierwszej części tekstu, sporo na Watch Dogs narzekałem, to poświęciłem tej grze ponad 40 godzin i zdecydowaną większość tego czasu uznaję za spędzoną na naprawdę dobrej zabawie. Na pewno pomaga "wyłączenie" obrazu WD jaki kreował nam latami marketing Ubisoftu i media. To po prostu dobra, sandboxowa gra, może nie top gatunku, ale na pewno solidny jego przedstawiciel. Mam nadzieję, że historia Watch Dogs niedługo będzie przypominać tę znaną z Assassins Creed: pierwsza część okazała się średniakiem, na którego nakręcono ogromny hype, za to w przypadku kontynuacji twórcy wyciągnęli wnioski, dali sobie czas i stworzyli kawał świetnego kodu.
Tymczasem jeśli chcieliście kupić konsolę specjalnie dla sandboxa... Wybierzcie odświeżoną wersję GTA V, która w niemal każdym elemencie jest grą lepszą (i to nawet w porównaniu z edycją na X360!), a premierę będzie miała już jesienią. Z zakupem Watch Dogs wstrzymajcie się do czasu jakiejś większej przeceny, lub możliwości dostania niedrogiej wersji używanej. Nie martwcie się o twórców, oni swoje zarobili już przy okazji preorderów, złożonych w okresie nakręcanego przez nich "hajpu"...

7+ / 10

* Autorzy w najnowszym patchu usunęli możliwość odblokowania lepszej grafiki w wersji na PC. 

Recenzja ukazała się także na portalu kawerna.pl  




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014