Zwykle
na filmy Marvela chodzę solidnie przygotowany - wiem na jakich komiksach opiera
się scenariusz, jacy bohaterowie i przeciwnicy się pojawią, zawczasu
zaznajamiam się z tymi historiami, lub chociaż ich streszczeniami i biosami
postaci. W przypadku Guardians of the Galaxy zapoznałem się jedynie z krótkimi
charakterystykami i poszedłem do kina "na żywioł" (anarchia tak
bardzo), szczególnie że komiksowe przygody GotG przed zapowiedzią filmu nie
należały do pierwszej ligi...
Natomiast
po premierze drużynę kosmicznych wyrzutków powinno wywindować na pierwsze
miejsce na listach sprzedaży! Gunn swoim scenariuszem nie stworzył nic, czego
już wcześniej byśmy wielokrotnie nie widzieli, chociażby (trzymając się
konwencji space opery) w przypadku Firefly czy Star Wars, jednak wszystkie
znane i lubiane motywy połączył w sposób arcymistrzowski - to nie prowizoryczna
operacja, po której zostają ślady szwów, klejenia i plastry, to space opera
doskonała. Szczytowe osiągnięcie gatunku rozsławionego w latach 70tych przez
Lucasa. Właściwie przez cały seans towarzyszyło mi uczucie, że oto narodziły
się Gwiezdne Wojny dla nowego pokolenia.
Milano mogący stać się statkiem równie kultowym co Millenium Falcon, cała załoga posiadająca swoich odpowiedników; Quill niczym Han Solo, Gamora jak Leia, Rocket Racoon przywodzący na myśl R2D2, Groot ze swoim "I am Groot" - oczywisty Chewbacca, a także Drax... cóż, jego specyficzny styl mówienia może przypominać C3PO.
Milano mogący stać się statkiem równie kultowym co Millenium Falcon, cała załoga posiadająca swoich odpowiedników; Quill niczym Han Solo, Gamora jak Leia, Rocket Racoon przywodzący na myśl R2D2, Groot ze swoim "I am Groot" - oczywisty Chewbacca, a także Drax... cóż, jego specyficzny styl mówienia może przypominać C3PO.
Nie
jest to jednak wadą filmu: wzorowanie się na mistrzach gatunku to najlepsze co
można w takim wypadku zrobić. Gunn do tej dość banalnej historii dodał jednak
mnóstwo ekranowej magii. Dzięki niesamowicie lekkim dialogom i niewymuszonemu
humorowi sytuacyjnemu sala kinowa co chwila wybuchała śmiechem. Nie były to
jednak prostackie żarty znane chociażby z Transformers Baya, o to nie musicie
się obawiać. Dotychczasowy magik ekranowych dialogów, Joss Wheedon nie tylko
znalazł godnego siebie ucznia, James Gunn przerósł mistrza. Rozmowy jakie
pomiędzy sobą prowadzą Mściciele w Avengers po posłuchaniu kilku w wykonaniu
Guardiansów wydały mi się... drętwe.
Dynamika opowieści wymusza także nieco bardziej dramatyczne sceny i wypadają one równie dobrze, co te skrzące się od dowcipu. Oczywiście wielka w tym zasługa aktorów, którzy wcielili się w role Strażników. Chris Pratt niesamowitą charyzmą mógłby obdarzyć jeszcze kilku aktorów i wciąż znajdowałby się w hollywoodzkiej czołówce. Cieszę się, że Vin Diesel wolał sto razy powiedzieć "I am Groot", niż wcielać się w rolę Visiona, o której wiele plotkowano. Od Bautisty oczekiwałem roli podobnej do tej, jaka przypadła w udziale młodemu Schwarzenegerowi w Conanie lub Terminatorze, jednak ten zaskoczył mnie kilkoma naprawdę dobrymi scenami - wrestling poza masą mięśni wymaga też umiejętności aktorskich, co Bautista w pełni tutaj pokazał. Bradley Cooper gra nie gorzej niż w świetnym American Hustle i bawi do łez. Troszkę słabiej wypada Zoe Saldana, ale wydaje mi się, że to ze względu na charakterystykę postaci, dość "sztywnej" w porównaniu do reszty ekipy. Kiedy tylko dostaje nieco luzu (np. w ostatniej scenie na statku) sprawia znacznie lepsze wrażenie.
Dynamika opowieści wymusza także nieco bardziej dramatyczne sceny i wypadają one równie dobrze, co te skrzące się od dowcipu. Oczywiście wielka w tym zasługa aktorów, którzy wcielili się w role Strażników. Chris Pratt niesamowitą charyzmą mógłby obdarzyć jeszcze kilku aktorów i wciąż znajdowałby się w hollywoodzkiej czołówce. Cieszę się, że Vin Diesel wolał sto razy powiedzieć "I am Groot", niż wcielać się w rolę Visiona, o której wiele plotkowano. Od Bautisty oczekiwałem roli podobnej do tej, jaka przypadła w udziale młodemu Schwarzenegerowi w Conanie lub Terminatorze, jednak ten zaskoczył mnie kilkoma naprawdę dobrymi scenami - wrestling poza masą mięśni wymaga też umiejętności aktorskich, co Bautista w pełni tutaj pokazał. Bradley Cooper gra nie gorzej niż w świetnym American Hustle i bawi do łez. Troszkę słabiej wypada Zoe Saldana, ale wydaje mi się, że to ze względu na charakterystykę postaci, dość "sztywnej" w porównaniu do reszty ekipy. Kiedy tylko dostaje nieco luzu (np. w ostatniej scenie na statku) sprawia znacznie lepsze wrażenie.
Zastanawiam
się, co jest lepsze - warstwa muzyczna, czy wizualna? Ścieżka dźwiękowa do
filmu, mieszcząca się na kasecie Star Lorda przypomniała mi czasy, kiedy sam
najpierw na kasety, a później na CD nagrywałem różnej maści Awesome Mixy.
Podobnie jak to ma miejsce w przypadku scenariusza Gunn, w fenomenalny sposób
remiksuje najlepsze rzeczy znane z lat 70tych i wprowadza je w rok 2014. O
efektach specjalnych nie ma się co wypowiadać, możecie je zobaczyć chociażby w
trailerach. To wizualne cudeńka, dla których warto wybrać się do kina. Żałuję,
że po raz kolejny 3D jest tylko dodatkiem i praktycznie nie ma sceny w której
byłoby ono rzeczywiście widoczne, dlatego jeśli nie lubicie tego efektu możecie
śmiało iść na wersję 2D.
Czy
film ma jakieś wady? Cóż, czarne charaktery nie dorównują Guardiansom pod
żadnym względem. Najlepiej chyba wypada tutaj Michael Rooker jako Yondu, jednak
nie jest on typowym przedstawicielem "tych złych". Ronan jest dość
płaską postacią, bardzo jednowymiarową, dlatego też nie można się było po
filmie spodziewać, że nagle nada mu większej głębi i odcieni szarości. To nie
Thanos... A skoro już jestem przy Thanosie, to szkoda, że jest go tak niewiele.
Najlepiej w gronie przeciwników wypada Nebula, jednak próżno tutaj szukać wroga
na miarę fenomenalnego Lokiego w wykonaniu Hiddlestone'a.
Recenzję
piszę chwilę po seansie, kiedy jeszcze przed oczami przelatują mi sceny z filmu
- zwykle staram się tego unikać, ale naprawdę nie pamiętam kiedy ostatni raz
wyszedłem z kina tak oczarowany. Guardians of the Galaxy to najlepszy film jaki
widziałem w tym roku i jeden z najlepszych w ostatnich latach - prawdopodobnie
będę go od teraz oglądał równie często co Gwiezdne Wojny. Jeśli w Sevres miałby
się znaleźć wzór filmowej space opery, to GotG mogą śmiało zastąpić przygody
rodziny Skywalkerów! Idźcie do kina, a może się spotkamy, kiedy będę się
wybierał na drugi seans. I trzeci. I ósmy...
Ocena:
10/10
"przypomniała mi czasy, kiedy sam najpierw na kasety, a później na CD nagrywałem różnej maści Awesome Mixy"
OdpowiedzUsuńDokładnie! :)
Genialny film. Dla mnie ponad 30-latka to był jak powrót do wspanialego kina rodem z Indiany Jonesa. Przygoda, przygoda i jeszcze raz przygoda.
ja bym do listy space oper obok SW dodał jeszcze produkcje animowane jak Space Pirate Captain Harlock czy oczywiście Captain Future choć GoTG ekipę ma bardziej w stylu outlaw star z aktorskich filmów dodać by można lodowych piratów :) o serialach celowo nie wspominam bo to rzecz na solidną notkę nie komentarz ;-) a sam film kupił mnie już samym szopem no powiedzmy sobie szczerze film w którym gadający szop strzela z giwer wiekszych od siebie nie może być zły z definicji ;-D
OdpowiedzUsuń