Przejdź do głównej zawartości

Forta, czyli kilof w kosmosie [recenzja]

Podobno miasta to cmentarzyska armii. „Forta” przedstawia niezbite dowody, że tak właśnie jest, niezależnie od skali. Wróg zna teren jak własną kieszeń, posiada zaawansowany sprzęt oraz na dobrą sprawę nie wiadomo kim jest i jakimi siłami dysponuje. Dorzućcie do tego naturalnie występujące na planecie burze, drastycznie ograniczające widoczność i utrudniające komunikację, a będziecie mieć przedsmak klimatu tej książki.




W takich właśnie warunkach Michał Cholewa umieścił akcję trzeciej powieści. „Forta” to kontynuacja losów żołnierzy z oddziału porucznik Cartwright, którzy po wydarzeniach z „Gambitu” oraz „Punktu Cięcia” nie do końca wiedzą co ich dalej czeka. Jedno jest pewne, galaktyką wstrząsa wojna między siłami Unii a Stanami Zjednoczonymi, w związku z czym Wierzba, Wünderwaffe Weiss, Szczeniak oraz Kicia wraz z całą resztą wiedzą, że trafią na front. Niechętni takiemu obrotowi spraw, podejmują działania celem zapewnienia sobie mniej stresującego przydziału. Nie wszystko idzie zgodnie z planem, w efekcie czego po raz kolejny dostają się pod skrzydła Dowództwa Operacji Specjalnych.
Po pierwszą książkę Michała Cholewy, „Gambit” sięgnąłem przypadkiem. Wybrałem się do Empiku z mocnym postanowieniem zdobycia książki z gatunku militarnego SF i gdy już traciłem nadzieję, ujrzałem okładkę z wyginającą się dziewoją w czymś, co przy odrobinie dobrej woli można nazwać mundurem. Wtedy myślałem, że będę miał do czynienia z lekkim, może odrobinę naiwnym, czytadłem o twardzielu i jego karabinie. Nic bardziej mylnego.
„Gambit” okazał się wciągającą opowieścią o walkach na obcej planecie. Bohaterowie byli zbudowani z pomysłem i choćbym próbował, to nie mogłem namierzyć wśród nich przesłodzonej blondynki z okładki. Ciężki klimat walki na bagnie, gdzie mgła uniemożliwia kontakt wzrokowy na więcej niż kilka metrów wespół z problemami przy dogadywaniu się z ludnością cywilną oraz wyraźny pomysł na całość sprawił, że pochłonąłem „Gambit” w ciągu weekendu. Nie mogłem doczekać się kontynuacji, bo oczywistym było, że ta nadejdzie. Czas jednak płynął, a ja powoli zapominałem o „Gambicie”.
Premierę „Punktu cięcia” przegapiłem, a samą książkę znalazłem na sklepowych półkach przypadkiem, podczas rutynowego poszukiwania nowości wydawniczych od WarBook. Niestety, kolejka książek do czytania okazała się nieubłagana, przez co drugi tom wziąłem w ręce dopiero niedawno, chwilę po premierze „Forty”.
„Punkt cięcia” podchodzi do sprawy militarnego SF od innej strony. Podczas gdy „Gambit” prezentował działania na powierzchni planety, tak Michał Cholewa lwią część drugiej książki poświęca potyczkom w kosmosie. I robi to świetnie! Oddalone od siebie o setki kilometrów jednostki wysyłają fale rakiet i antyrakiet, próbując na tyle uszkodzić obronę przeciwnika, by wykończyć go atakiem laserowym. I wiecie co, drodzy czytelnicy? Takie bitwy okazały się być jeszcze bardziej emocjonujące, niż walki naziemne! Podczas lektury czułem napięcie towarzyszące obserwowaniu jak rakiety wroga prześlizgują się przez falę antyrakiet i wchodzą w zasięg obrony punktowej. Jednak nawet te emocje nie mogą się równać z tymi towarzyszącymi szturmowi pancerzy wspomaganych na umocnienia Imperium. Pełen dobrych przeczuć i chęci by dowiedzieć się co będzie dalej, sięgnąłem z marszu po „Fortę”.
Znowu zaskoczyła mnie zmiana klimatu. Przez większość lektury miałem wrażenie, że czytam udany thriller SF. Już w „Gambicie” autor ustalił, że ludzkość kolonizowała kolejne światy, rozprzestrzeniając się wśród gwiazd, aż nastąpił Dzień, czyli moment w którym Sztuczna Inteligencja się zbuntowała. Brzmi dość oklepanie, prawda? Może na początku. Zwycięstwo w wojnie z maszynami kosztowała ludzkość niezliczoną ilość ofiar. Kompletnie odmieniło to sposób podróżowania po galaktyce: SI były wszędzie, czyli między innymi pracowały przy systemach nawigacji. Gdy banki danych zostały wyczyszczone, ludzkość utraciła też dane dotyczące bezpiecznych wejść do systemów gwiezdnych, a ciężko zraniona cywilizacja nie mogła sobie pozwolić na marnowanie kolejnych okrętów na próby odnalezienia drogi do kolonii. Tak zwani Szperacze byli w stanie obliczyć bezpieczne skoki do znanych światów, ale im większa odległość, tym dłużej takie przygotowania trwały, a nawet najdrobniejszy błąd mógł być katastrofalny w skutkach. Pozostawieni sami sobie koloniści umierali, do ostatniej chwili wierząc, że ktoś ich odnajdzie. W pewnym stopniu tak się stało, dzięki danym odzyskanych przez oddział Cartwright w „Punkcie cięcia”.
Wyobraźmy sobie taką oto scenerię: koloniści, którzy patrzyli jak tysiące ich towarzyszy giną z głodu i chorób, mieszkający w budynkach trzymających się głównie za sprawą taśmy klejącej i nadziei. Dookoła szaleją burze, uniemożliwiające komunikację i ograniczające widoczność. Nagle na orbicie pojawia się statek Unii, domu, który zdawał się zapomnieć o odległym świecie. Żołnierze obiecują pomoc, ale zamiast tego zabierają coś z opuszczonego kompleku i chcą odlecieć. Niestety, statek zostaje zniszczony jeszcze na orbicie planety.
Do takiego właśnie miejsca, wraz z oddziałem oesów, trafiają bohaterowie znani z poprzednich książek. Muszę przyznać, że lekturze książki towarzyszyło napięcie rodem z filmów o Obcych. Spodziewałem się, że zza każdego zakrętu opuszczonych zabudowań kolonii wyskoczy ksenomorf i rzuci się na żołnierzy Unii. Nic takiego się nie stało, ale Cholewa nie potrzebował stworów z kwasem zamiast krwi, by zbudować sugestywny klimat. Przez większość książki nie wiadomo kto tak naprawdę jest wrogiem. Jedno jest pewne, przeciwnik zna teren i potrafi niepostrzeżenie się po nim poruszać, realizując tylko sobie znane cele. Wszystko staje się jasne, gdy żołnierze Unii znajdują... ale miało być bez spoilerów. Nie wszystko jednak jest w „Forcie” tak udane. Dwa największe mankamenty ujawniło czytanie jej zaraz po „Punkcie cięcia”. Pierwszy, a zarazem najmocniej kłujący w oczy, dotyczy schematycznej budowy akcji. Wszystko dzieje się w z góry ustalonej kolejności. Postaram się wyjaśnić moje stwierdzenie na przykładzie.
Żołnierze otrzymują z pozoru pozbawione sensu zadanie. Zdrowy rozsądek protestuje, ale jak to bywa w wojsku, oficerowi się nie pyskuje. W ostatecznym rozrachunku, zadanie to okazuje się jednak nie być aż tak głupie i bezpośrednio przyczynia się do sukcesu całej operacji. Zabieg ten za pierwszym razem robi wrażenie, wywołując reakcję w stylu „więc to o to chodziło”. Za drugim czytelnik pokiwa tylko głową ze zrozumieniem, ale każdego kolejnego rozwiązania tego typu można się już spodziewać. W pewnym momencie miałem wrażenie, że autor rozpisał tego typu sceny na wzór znany choćby z kreskówki „Scooby-Doo”: zbieranie informacji – zastawienie pułapki – coś w planie zawodzi – niespodziewany sukces – wyjaśnienie prawdziwego planu.
Drugim zgrzytem jest prędkość z jaką żołnierze przechodzą nad śmiercią towarzyszy i przyjaciół do codzienności. El Browarre nie zgodził się ze mną, wskazując na fakt, że w sytuacji, gdy znaczna część ludzkości ginie, śmierć kilku ludzi, nawet bliskich, nie robi już aż takiego wrażenia na zawodowych żołnierzach. Pewnie, zdaję sobie sprawę, że są do tego szkoleni. Sam autor, ustami kaprala Wierzbowskiego, daje do zrozumienia czytelnikom, że na opłakiwanie poległych będzie czas po wykonaniu zadania. Jednak nie mogę i nie chcę uwierzyć, że nic w człowieku nie pęknie, gdy zobaczy, jak towarzyszowi broni ktoś rozsmarowuje mózg na ścianie. Może jest to zwykłe czepialstwo, ale brakuje mi w takich momentach czysto ludzkiego odruchu.
„Forta” to kawał dobrej literatury spod znaku militarnej fantastyki naukowej. Bohaterów na przestrzeni trzech książek mogliśmy poznać naprawdę dobrze, a nawet zdążyć ich polubić. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji wziąć do ręki książki autorstwa Michała Cholewy, to mogę ze spokojnym sumieniem polecić wszystkie trzy. Lekturę można zacząć od najnowszej pozycji, ale wtedy nie będzie można w pełni docenić pracy włożonej w kreację świata nie aż tak odległej przyszłości. Umknie też coś nawet ważniejszego – rozwój bohaterów. Czy będzie kontynuacja, czy to już koniec historii?




Wasz skromny recenzent bawił się bardzo dobrze, w związku z tym wystawia solidne 8/10.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014