Przejdź do głównej zawartości

Batman: Arkham Origins Blackgate, czyli kilofem w więzenie [recenzja]


Pomimo wielu negatywnych opinii „Batman: Arkham Origins” mnie nie rozczarował. Owszem, był wtórny w stosunku do „Arkham City”, ale ciekawa fabuła do spółki z nowymi wyzwaniami Riddlera zapewniła mi kilkanaście przyjemnie spędzonych godzin. Jak sprawa wygląda w przypadku „Batman: Arkham Origins Blackgate”, przenoszącym Gacka na Playstation Vitę i Nintendo 3DS?

Fabuła w tym przypadku wygląda na dodaną w ostatniej chwili, bo tak wypada, choć autorzy uraczyli nas kilkoma smaczkami (z czego największym jest Suicide Squad). Gracz przejmuje kontrolę nad Batmanem w miejscu, gdzie akcja zwykle się kończy. Oto Mroczny Rycerz jest o krok od złapania Catwoman. Po krótkim pościgu oraz starciu (pełnią one role samouczków) przenosimy się kilka dni w przyszłość. Oto w więzieniu Blackgate mimowolni rezydenci postanowili się zbuntować. Policja, jak to zwykle bywa, jest bezsilna, więc rozwiązanie problemu spada na Nietoperza. Sytuacja, z którą ta postać boryka się dość często.

Więzienie Blackgate składa się z czterech i pół lokacji, będących pod kontrolą trzech złoczyńców. Joker, Pingwin i Czarna Maska, bo o nich mowa, podzielili teren i w dość krótkim czasie zdołali przyozdobić go stosownie do własnego gustu. Właściwie tylko to pozwala odróżnić jedno miejsce od drugiego, ponieważ większość korytarzy jest utrzymana w monotonnych odcieniach szarości. Najlepiej w tym towarzystwie wypada terytorium Jokera, przywodzące na myśl kinderbal, który poszedł w naprawdę złym kierunku. Waszego skromnego recenzenta te korytarze zdążyły znudzić gdzieś w połowie gry, gdy boleśnie jasne stało się, że jest skazany na ciągły backtracking. Powtarzalne i puste (ponieważ raz pokonani przeciwnicy się nie respawnują) lokacje to największa bolączka tego tytułu i jeśli, drodzy czytelnicy, od razu was to nie zrazi, możecie nastawić się na pięć-sześć godzin dobrej zabawy.

Skoro jesteśmy przy korytarzach, warto wspomnieć o sposobie ich przemierzania. „Batman: Arkham Origins Blackgate” jest grą w 2,5D. Co to oznacza? Gacek biega, szybuje, skrada się, wspina i walczy na planszach dwuwymiarowych, ale tu i ówdzie (najczęściej przy przejściach między kolejnymi ekranami) dostajemy złudzenie trzeciego wymiaru. Uważam, że to świetny pomysł. Po pierwsze, skradanie się wymaga nieco bardziej przemyślanego podejścia, bo przeciwnika zajść można jedynie z czterech stron, a po drugie, w ten sposób gra wygląda naprawdę ładnie. Przenośne konsole mają ograniczenia i próby zaadaptowania środowiska z serii Arkham na PC i konsole nie byłyby zbyt rozsądne. Nie oznacza to jednak, że przeniesienie gry do środowiska 2,5D odbyło się bez problemów. Największym i w sumie jedynym wyraźnie odczuwalnym jest mapa. Ta jest prezentowana z lotu ptaka. Ze wszystkimi zakrętami, szybami wentylacyjnymi i drzwiami. Nie stanowiłoby to problemu, gdyby nie fakt, że Gacek porusza się głównie w prawo lub lewo, a nie w przód, tył i na boki. Przynajmniej w moim przypadku przyzwyczajenie się do mapy wymagało czasu.

Wiecie, drodzy czytelnicy, co sprawia mi największą frajdę w grach? Znajdźki, czyli wszelkiego rodzaju collectibles. Uwielbiam szwędać się po mapach, próbując odszukać to, co autorzy ukryli. Między innymi dlatego poprzednie odsłony serii Arkham trafiły w moje gusta. Zagadki i trofea Riddlera stanowiły faktyczne wyzwanie i wymagały odrobiny pomyślunku oraz odpowiedniego stosowania sprzętu. W przypadku „Blackgate” mamy trzy kategorie znajdziek. Zamiast znaków zapytania polujemy na przedmioty symbolizujące złoczyńcę władającego danym miejscem. Pingwiny w klatkach, nakręcane szczęki oraz czarne maski rozsiane są na terenie więzienia. Pozostałe dwie kategorie to tropy oraz skrzynie z ulepszeniami. Początkowo byłem zainteresowany zbieraniem tropów, licząc na możliwość własnoręcznego łączenia ich w całość, ale szybko okazało się, że wystarczy zebrać ich wymaganą ilość, by zagadka z nimi związana rozwiązała się sama. To oraz przeklęty backtracking sprawiło, że po raz pierwszy od dawna odpuściłem sobie zebranie 100% znajdziek.

Niech moje marudzenie was nie zmyli, „Batman: Arkham Origins Blackgate” to naprawdę dobra gra oraz obowiązkowa pozycja w bibliotece tytułów na przenośne konsole. Co mnie pozytywnie zaskoczyło, to poziom trudności. Może to kwestia umiejętności, ale starcia z bossami stanowiły konkretne wyzwanie. Mam tu na myśli dwóch – Pingwina i Jokera. W pierwszym przypadku trzeba cichcem wyeliminować obstawę Cobblepota, by na końcu zając się nim samym. Natomiast Joker wymaga użycia gadżetów i błyskawicznego reagowania, ponieważ potrafi szybko wykończyć Gacka kombinacją strzałów z pistoletu oraz ciosów pałką elektryczną. Sama walka jest bez zarzutu. Płynnie wyprowadzane ciosy i uniki znane z poprzednich odsłon serii Arkham tutaj też dają radę, a dwa wymiary pozwalają mieć wszystkich przeciwników w polu widzenia.

Pozostaje jedynie polecić ten tytuł, choć zdaję sobie sprawę, jak obłożony premierami jest ostatni kwartał tego roku. Jeśli jednak znajdziecie czas oraz fundusze, koniecznie sięgnijcie po przygody Batmana na PSVitę lub 3DSa. Na pewno umili wam to oczekiwanie na zwieńczenie trylogii o Mrocznym Rycerzu i Arkham.  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014