Przejdź do głównej zawartości

Magia powraca do stolicy, czyli Okup Krwi [recenzja]




W dobie wydawnictw typu Novae Res lub Poligraf, oraz atakujących nas zewsząd po internetach wannabe pisarzy, podchodzę do książek debiutantów ze sporą dozą nieufności. Po zetknięciu się z tworami typu "Darkar" człowiek zaczyna rozważniej dobierać lektury. Na szczęście Marcin Jamiołkowski, zanim postanowił wypuścić dzieło z odmętów dysku twardego, spędził nad nim wystarczająco dużo czasu, żeby teraz nie musieć się wstydzić. Właściwie to może być dumny, bo "Okup Krwi" to kawał solidnego urban fantasy!


Jedną z kilku cech, które przyczyniły się moim zdaniem do sukcesu, jaki niewątpliwie w ostatnich latach notuje gatunek urban fantasy jest to, że jest ono czytelnikowi bliskie. Po latach czytania o dalekich, wymyślonych krainach, nagle magiczne stwory zaczęły towarzyszyć nam w miejscach, które dotąd kojarzyły się z szarą codziennością. Ulice, bary, wieżowce, kamienice - okazało się, że cała znana z fantasy magia tak naprawdę jest na wyciągnięcie ręki i od wielkiej przygody z kart powieści dzieli nas tylko jedna chwila. Ta właśnie cecha sprawia, że mając do wyboru takie świetne zagraniczne serie urban fantasy jak "Nightside" czy "Akta Harry'ego Dresdena" często sięgam po książki polskich autorów: może i w Londynie Polaków nie brakuje, ale to jednak nie to samo, co Warszawa czy Wrocław.

Cieszy mnie więc, że Marcin Jamiołkowski nie potraktował Warszawy, w której toczy się akcja "Okupu Krwi", jako pustej scenografii, do której powstawiał bohaterów, ale równie dobrze mógłby wymienić ją na każde inne miasto zachodniej cywilizacji. Tutaj miejsce wydarzeń to nie tylko zbiór ulic - autor niezwykle umiejętnie wplótł w fabułę warszawskie legendy, uwspółcześniając je w ciekawy sposób. Dla powieści niezwykle ważna jest też historia tego miasta - wydarzenia z drugiej wojny światowej, podobnie jak np. w "Nomen Omen" Marty Kisiel, mają wpływ na teraźniejszość. Warszawa, podobnie jak Praga (ta warszawska zresztą) w "Opowieściach Praskich" Tomasza Bochińskiego jest równie ważnym bohaterem powieści, co ludzcy protagoniści.

Ci zresztą też, choć ciekawi, wydają się ludźmi, których mijamy na co dzień w warzywniaku, metrze, czy kinie. I to kolejny plus powieści - autor stworzył bohaterów bardzo ludzkich, dzięki czemu łatwo się z nimi identyfikujemy, a przy tym dodał im kilka cech które sprawiają, że nie wydają się oni płascy i sztampowi. Przyznam szczerze: byłem zaskoczony, że  debiutant poradził sobie z tym tak dobrze.

Niestety trochę gorzej sprawa ma się z rozłożeniem akcentów w całej powieści. Akcja zaczyna się toczyć w szybkim tempie niemal od razu i głównego bohatera, Herberta, poznajemy w krótkich chwilach, kiedy akurat nie biegnie, daje się złapać, itd. W pewnym momencie zauważalny staje się schemat: scena akcji - Herbert wpada w kłopoty - retrospekcja o czymś co mu pomoże, lub o kimś kogo spotkał - scena akcji - kłopoty, itd... Przydałoby się czasem odejść od tej formuły i jakoś ją urozmaicić, tak, jak np. zrobiono to z zawodem Herberta, który nie jest detektywem, byłym gliniarzem czy wielkim biznesmenem, tylko... krawcem. Na tle protagonistów dość sztampowo niestety wyglądają antagoniści - poza jednym, którego imienia nie zdradzę, żeby nie psuć wam zabawy. Lepiej nie wiedzieć co i kto czai się w szpitalu psychiatrycznym w Tworkach... Nie pomaga im też to, że dostają stosunkowo mało miejsca na kartach powieści.

Bardzo przypadł mi do gustu pomysł autora na wplecenie magii do przedstawionego świata. Nie znajdziemy tutaj różdżek strzelających ognistymi kulami. Magia jest użytkowa, tworzy się ją głównie z przedmiotów codziennego użytku i wymaga od stosujących ją magów nie lada pomysłowości. W jaki sposób spowolnić czas? Można np. poświęcić zawczasu kilka godzin na zbieranie biletów PKP z przejazdów, na których wystąpiły opóźnienia. Jak uniemożliwić wtargnięcie do mieszkania? Owinąć je policyjną taśmą i następnie zakazać wstępu. Tego typu sztuczek (często znacznie bardziej spektakularnych) jest w książce mnóstwo i wprowadzają powiew świeżości do, wydawałoby się, tak ogranego tematu jak magia w urban fantasy.

Językowo nie mam książce nic do zarzucenia - Jamiołkowski pisze piórem lekkim, całość po prostu "się czyta". Może nie znajdziemy tutaj sformułowań, które określilibyśmy mianem literackich perełek, ale też nie takie pewnie było zamierzenie autora i ciężko to uznać za wadę. Język powieści, podobnie jak jej treść, sprawia, że jeszcze bardziej wierzymy w bliskość opisywanej przygody.

Mam jednak trochę zastrzeżeń co do kwestii technicznych. Książkę kupowałem przez internet, więc byłem mocno zaskoczony, kiedy wyciągałem ją z paczki. Właściwie to zaraz zacząłem szukać w właściwego zamówienia, bo "Okup Krwi" wygląda po prostu jak dołączona do zwykłej książki broszurka. Jest cieniutki, marginesy są jak na mój gust nieco za małe, podobnie jak czcionka. Jeśli te rozmiary miały ułatwić czytanie książki w podróży, to kłóci się to z wielkością czcionki. Żałuję, że nie wybrałem ebooka. Nie spodobały mi się też zamieszczone w książce grafiki, ale po zerknięciu w stopkę na nazwisko ilustratorki stwierdzam, że autor niekoniecznie miał tutaj jakieś pole do manewru...

Jestem "Okupem Krwi" bardzo pozytywnie zaskoczony. Spodziewałem się raczej średniej jakości czytadła, pełnego debiutanckich błędów, tymczasem dostałem dobrze napisaną, pełną akcji powieść, w której nie brakuje oryginalnych pomysłów. Z przyjemnością sięgnę po kolejne tomy cyklu, mam też nadzieję, że Marcin Jamiołkowski będzie się z książki na książkę rozwijał. Gdyby jeszcze fabuła była nieco mniej przewidywalna...

Ocena: 7+ / 10

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014