Przejdź do głównej zawartości

[Kalesony i peleryna] Romeo i Julia w kosmosie. Komiks Saga [recenzja]


Sagę polecano mi za każdym razem, gdy narzekałem na pikujący poziom komiksów Marvela i DC. Obecnie nie mam pojęcia dlaczego tak długo się opierałem przed sięgnięciem po dzieło autorstwa Briana K. Vaughana (scenariusz) i Fiony Staples (rysunki). Jedno jest jasne, było to strasznie głupie z mojej strony.

Do samego zakupu edycji anglojęzycznej zabierałem się parokrotnie, za każdym razem znajdując inną wymówkę, byle nie wpakować Sagi do koszyka (A to rachunek za prąd, innym razem pusta lodówka. Takie tam bzdury). Przestałem się opierać, gdy usłyszałem, że wydawnictwo Mucha Comics wypuszcza ten tytuł w naszym pięknym kraju. Zbłądziłem, moi drodzy czytelnicy. Skupiając się na dwóch wydawnictwach zostałem daleko w tyle. Tak to już bywa, że dobrych rad nie słucha się od razu.

Jeśli rozebrać opowieść na części pierwsze, to fabuła otwierająca Sagę nie jest niczym szczególnym. Zażarta wojna, dwie strony konfliktu, kobieta i mężczyzna oraz łączące ich uczucie. Nic szczególnego, prawda? Otóż nie, ponieważ Saga to nie jest opowieść o podchodach kochanków. Nie uświadczymy tu miłosnych westchnień i długich spojrzeń. Czytelnik wrzucany jest w sam środek akcji, która zaczyna się sceną porodu. Jedyna walka mająca tu miejsce, to ta o przetrwanie własne oraz dziecka, którego istnienie jest kłopotliwe dla zwaśnionych stron. Alana i Marko, czyli szczęśliwi rodzice Hazel, nie mogą liczyć na zbyt wiele wolnego czasu, mając na karku dwie potęgi militarne oraz łowców nagród.

Taki wstęp może brzmieć przeciętnie, ale nic bardziej mylnego. Saga ze strony na stronę nabiera tempa i rozmachu, za sprawą płynnej narracji prowadząc czytelnika śladem bohaterów, raz na jakiś czas zbaczając w kierunku dwóch wątków pobocznych. Ale po kolei.

Największe wrażenie w Sadze robi wyraz nieskrępowanej wyobraźni na jej stronach. Plejada ras, broni, wierzeń, opowieści i światów to prawdziwa siła opowieści. Patrząc na przewijające się postaci, nawet te drugo i trzecioplanowe, niejednokrotnie zatrzymywałem się, by dokładnie przypatrzeć się ich wyglądowi. Idealnym przykładem jest książę Robot IV, będący kimś w rodzaju humanoida z telewizorem zamiast głowy. Pomysł jednocześnie prosty i genialny. Jak cała reszta Sagi.


Aż mnie korci, by zacząć opisywać kolejne wydarzenia oraz postaci, ale tego nie zrobię. Przede wszystkim po to, by nie psuć potencjalnym czytelnikom przyjemności z osobistego ich odkrywania. Zdecydowanie warto. Tak narracja, jak i same dialogi wychodzą naturalnie. Niejednokrotnie uśmiechnąłem się śledząc słowne przepychanki między Alaną i Marko, znajdując w nich takie, które sam toczyłem lub z pewnością toczyć będę. Dobrze napisane dialogi mają niebagatelny wpływ na odbiór całości historii. Już z samych wypowiedzi można wywnioskować jaki charakter ma dana postać, lub w jakim nastroju się znajduje. Może to efekt mojego zauroczenia Sagą, ale nawet podczas wypowiedzi postaci stanowiących tło dla bohaterów odnosiłem wrażenie, że jestem świadkiem rozmowy toczonej między żyjącymi ludźmi (z mniejszymi lub większymi modyfikacjami, jak wycięcie tematów związanych z magią, skrzydłami lub wojny mieszkańców planety z tymi z księżyca). Jedynym zgrzytem w całym tym słodzeniu jest narrator, którego funkcję pełni Hazel. Czasem jej teksty wywoływały uśmiech na mej facjacie, podczas gdy później trafiały się takie, których zwyczajnie mogłoby nie być. Niestety nie jestem w stanie porównać tego do oryginału i stwierdzić, czy jest to kwestia tłumaczenia.

Jakby tego było mało, każda z przedstawionych postaci ma w sobie coś charakterystycznego. Nieważne, czy chodzi o Upartego i Zaczajoną, księcia Robota IV, czy stręczyciela na Sekstylionie. Nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo mi tego brakowało, póki nie przeczytałem Sagi.

Niestety, każdy, nawet najlepiej napisany komiks można zepsuć miernymi rysunkami. Całe szczęście, Fiona Staples stanęła na wysokości zadania, przelewając w ramki nawet najdziwniejsze owoce wyobraźni Vaughana. Zaskoczyło mnie to, ponieważ wcześniej ani razu nie zetknąłem się z efektami pracy artystki. Z drugiej strony, w moim przypadku to nic dziwnego. Dobrą pamięć mam do rysunków, ale do nazwisk już niekoniecznie. Ale do meritum, oprawa Sagi nie gryzie się z treścią, a to jest najważniejsze. Chłonąc kolejne strony ani razu nie pomyślałem, że "to i tamto mogłoby wyglądać inaczej" (co jest dość głupim podejściem, jeśli później chce się napisać tekst nie będący tylko zbitkiem misiów - mi się podoba/mi się nie podoba). Całość tomu sprawia wrażenie kompletnego dzieła i żaden element nie zaniża poziomu całości. 

Już wcześniej miałem problemy z akceptacją naciąganych do granic wytrzymałości scenariuszy oraz postaci traktowanych po macoszem. Teraz będzie to nawet trudniejsze. Pierwsze spotkanie z Image Comics nie mogło być lepsze i na pewno nie będzie ostatnie. Gdy piszę te słowa, w zapowiedziach Muchy na przyszły rok znajduje się drugi tom Sagi. Tylko to powstrzymuje mnie przed zamówieniem dalszego ciągu w oryginale.

Nie mam nic do zarzucenia polskiemu wydaniu, choć nieznajomość anglojęzycznego może stanowić pewną przeszkodę w ocenie wierności przekładu. Mimo to, z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że nie rzuciło mi się w oczy nic co przeszkodziło w lekturze. Jeśli ktoś (jak jeszcze do niedawna ja) nie sięgnął po Sagę, gorąco polecam.

Tekst ten (tego jestem pewien) przypomina raczej laurkę dla wydawcy, ale nie jestem w stanie napisać go w żaden inny sposób. Mógłbym na siłę zacząć szperać w komiksie, próbując wychwycić potknięcia, ale zwyczajnie tego nie zrobię. Saga dała mi więcej przyjemności niż cały zeszły rok obcowania z Marvelem i DC.


Komentarze

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014