Przejdź do głównej zawartości

"The Resistance" [recenzja]



Czy wy też lubicie, kiedy w czytanej przez was książce lub oglądalnym filmie nagle pojawia się fabularny zwrot, a jeden z głównych bohaterów okazuje się zdrajcą? Wyobraźcie więc sobie, że wasi znajomi są znacznie mniej przewidywalni niż scenarzyści z Hollywood, kłamią lepiej niż zawodowi szpiedzy z podpiętym akumulatorem, a przy tym potrafią wbić wam nóż w plecy kiedy najmniej się tego spodziewacie. Tak właśnie prezentuje się rozgrywka w „The Resistance” - grze, której drugie wydanie właśnie ukazało się na rynku.

Na czym jednak polega rozgrywka „The Resistance”? Jeśli graliście kiedyś w „Mafię”, to szybko zrozumiecie o co chodzi. Gracze (od 5 do 10) w sekrecie losują karty tożsamości – część z nich zostaje rebeliantami walczącymi z systemem, pozostali zaś są agentami Molocha, dążącymi do zniszczenia tych pierwszych. Podobnie jak we wspomnianej Mafii wszyscy gracze zamykają oczy, aby agenci mogli poznać swoją tożsamość i rozpocząć próby sabotowania całej grupy. Następnie pierwszy gracz wybiera skład, który uda się na misję – jeśli ten zostanie zatwierdzony przez współgraczy, desygnowana grupka może przystąpić do działania. Drużyna wysłana na misję w sposób tajny zagrywa karty sukcesu lub porażki. Rebelianci zawsze muszą wyrzucić sukces, natomiast agenci Molocha zagrywają kartę wedle uznania. Następnie karty są tasowane i wykładane – wystarczy jedna karta porażki, żeby misja zakończyła się fiaskiem. Obie strony dążą do zwycięstwa w trzech misjach z pięciu. Naturalnie dla zdrajców liczą się misje zakończone porażką. Agenci mogą też zwyciężyć poprzez niemożność dobrania składu drużyny do misji pięć razy z rzędu, jednak przyznam, że jeszcze nigdy się z taką sytuacją nie spotkałem. 

Tak naprawdę cała rozgrywka toczy się jednak nad planszą i to właśnie tutaj „The Resistance” błyszczy. Atmosfera potrafi stać się tak gęsta, że można kroić ją nożem – wzajemne podejrzenia, dezinformacja, odciąganie uwagi od innych graczy, wypominanie sobie najdrobniejszych gestów – agenci zrobią wszystko, żeby sabotować działania ruchu oporu, a rebelianci w swojej podejrzliwości mogą wykryć ich po najmniejszym drgnięciu powieki. Uwierzcie mi, nigdy jeszcze trzepot rzęs nie był dla mnie tak głośny jak wtedy, kiedy nasłuchiwałem unoszonych przez agentów powiek!

To, co jest największą zaletą „The Resistance” jest jednocześnie jej największą wadą. Wystarczy jeden gracz, który nie będzie potrafił się wczuć w rolę, a cała rozgrywka szybko stanie się nieciekawa. Twórcy udostępniają wszystkie narzędzia, które pozwolą na dobrą zabawę, jednak tylko od nas zależy czy je wykorzystamy. Prostota gry i fakt, że bazuje na archetypicznych podziałach na dobrych i złych sprawia jednak, że wczuć się w rolę można nawet posiadając minimalne umiejętności interpersonalne. Chociaż początkowo wydawało mi się, że tylko gra po stronie zdrajców będzie ciekawsza, tak mile się rozczarowałem partiami rozgrywanymi po stronie ruchu oporu – potrafią być równie intensywne; żadna ze stron nie powinna się więc czuć stratna po wylosowaniu tożsamości. Warto jednak uważać z tworzeniem sobie w głowie historyjek na temat tego, co dzieje się przy stole - zdarzyło mi się raz tak bardzo wczuć w wymyśloną przez siebie rolę potrójnego agenta, że zapomniałem jak mam głosować i zamiast rzucić porażkę, pomogłem rebeliantom w osiągnięciu zwycięstwa...

„The Resistance” potrafi też stać się grą nieco bardziej taktyczną, kiedy wprowadzimy do niej dodatki w postaci kart intryg; nie wpływają one na ogólne wrażenia płynące z rozgrywki, potrafią ją jednak w dużym stopniu urozmaicić, na przykład poprzez konieczność ujawnienia głosowania jednego z graczy.

Dzięki bardzo prostym zasadom i rozgrywce bazującej na integracji, „The Resistance” idealnie nadaje się na grę, którą przyciągniemy do planszówek znajomych. Niewielkie rozmiary pudełka, niemożność odpadnięcia w trakcie rozgrywki oraz duża ilość potencjalnych uczestników sprawiają, że tytuł ten możemy zabrać na imprezę i bawić się z nowymi graczami już po kilku minutach. To zresztą najlepsze rozwiązanie, biorąc pod uwagę fakt, że chociaż gra dobrze się skaluje i na pięciu graczy, to jednak im ich więcej – tym staje się ciekawsza.

Wszystkie elementy wykonane zostały na wysokim poziomie – począwszy od kart tożsamości, przez plansze z torem rund, aż po kartoniki graczy biorących udział w misjach. Jedyne zastrzeżenie mogę mieć do znacznika rundy, który po wyciągnięciu z wypraski wygląda jak kawałek tektury do wyrzucenia. Instrukcja jest przejrzysta i dobrze napisana, a wydawca Portal Games dodatkowo udostępnia film z zasadami.

Zaskoczyła mnie nieco cena nowego „The Resistance” - 60 złotych (za sklepem wydawcy) to dwa razy więcej niż kosztowało pierwsze wydanie, a dodanie kilku kartoników i planszetek oraz zmiana oprawy graficznej nie uzasadniają aż tak dużego skoku ceny. Niewiele więcej kosztuje zawierający pokaźniejszą liczbę komponentów „Bang” - gra także łącząca prostotę z dużą interakcją i koniecznością blefowania. Jeśli jednak trochę poszukacie, znajdziecie nowe wydanie w cenie 45 złotych, co jest rozsądną kwotą w stosunku do zawartości.

„The Resistance” to moim zdaniem jeden z najlepszych tytułów towarzyskich, jakie są dostępne na rodzimym rynku. Prostota zasad w połączeniu z ogromną interakcją sprawiają, że dobrze może się przy niej bawić zarówno doświadczony gracz jak i żółtodziób. Na jej korzyść działa też to, że w trakcie gry nikt nie może odpaść, jak to ma miejsce chociażby we wspomnianym wcześniej "Bang". Należy jednak pamiętać, że jest to gra, przy której sami tworzymy klimat, i chociaż twórcy bardzo nam to ułatwiają, to bez włożenia odrobiny chęci potrzebnej do wczucia się w postać nie będziemy się dobrze bawić. Jeśli lubicie blef i poszukujecie gry, która dobrze nada się na imprezę lub jako przerywnik pomiędzy cięższymi tytułami – bierzcie „The Resistance” w ciemno!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014