Przejdź do głównej zawartości

Kroniki Atopii [recenzja]

Rzeczywistość wirtualna lada moment wkroczy do naszego codziennego życia, jest to więc idealny moment na zapoznanie się z wizjami, jakie na jej temat snują pisarze SF. Taką możliwość daje nam między innymi Matthew Mather w „Kronikach Atopii”, pytanie jednak brzmi, czy warto z niej skorzystać?

Książka ma formę zbioru opowiadań, w których to poznajemy szereg postaci w różnym stopniu związanych z tytułową Atopią. Autor przeplata ich wzajemne losy, łącząc je w kończącej książkę minipowieści. Muszę przyznać, że ta konstrukcja-matrioszka bardzo przypadła mi do gustu. Wydarzenia zaledwie wspomniane w jednym opowiadaniu okazują się podstawą kolejnego, skutki decyzji podjętych przez jednego z bohaterów (wszystkie historie rozpoczynają się w tym samym momencie) wpływają bezpośrednio na innego, itd. Taka forma tekstu sprawia, że autor łatwo może się w nim zgubić i popełnić błąd, jednak nie przyłapałem Matthew Mathera na niczym takim.

Czym jest Atopia? To wyspa, która dzięki nuklearnemu reaktorowi może, w miarę swobodnie, przemierzać Pacyfik, a zamiast drapaczy chmur tworzone tu segmenty mieszkalne budowane są w stronę dna oceanu. Stanowi osobny twór polityczny, miasto-państwo, będące próbą zbudowania utopijnej rzeczywistości. Jej założyciele inspirowali się opisaną przez Francisa Bacona krainą Bensalem oraz, jak przystało na utopię z prawdziwego zdarzenia, platońską wizją państwa.

Atopia nie jest jednaktylko tym, co widać z zewnątrz, właściwie świat rzeczywisty stanowi jedynie niewielki jej fragment. To przede wszystkim miejsce, w którym trwają badania nad wirtualną rzeczywistością oraz sztuczną inteligencją. Układy nerwowe wszystkich mieszkańców wyspy zostały połączone ze sprytocytami, dzięki czemu wirtualne odczucia, mogą odbierać niczym rzeczywiste. Sprytocyty rozprzestrzenia się także w powietrzu na samej wyspie oraz jej okolicach. Każdy uczestnik programu psis uzyskuje dostęp do potężnego interfejsu zwanego prokurą: biotechnologicznego fenomenu, będącego rodzajem sztucznej inteligencji. Prokury integrują się z układem nerwowym człowieka i stają się przewodnikiem oraz zastępcą lub pomocnikiem w realu i wirtualu. Dzięki temu w trakcie ciężkiego dnia pracy możemy toczyć boje w ulubionej grze, podczas gdy nasza prokura wypełniania służbowe obowiązki. Jeśli potrzebujemy być w kilku miejscach jednocześnie, dzielimy świadomość na wirtualne odłamki, które nam to umożliwiają. Czyż nie brzmi idealnie?

Dzięki temu, że książka składa się z kilku krótszych tekstów, mamy okazję poznać zagadnienia towarzyszące wirtualnej rzeczywistości z różnych stron, a ich „ciężar” wzrasta z opowiadania na opowiadanie. Pierwszy tekst, w którym poznajemy losy sfrustrowanej pracownicy korporacji, Olympii Onassis, nie zachwyca. Bohaterka nie jest zainteresowana technologiczną stroną psis i gwarantowanymi przez nią możliwościami, interesuje ją jedynie to, żeby mieć święty spokój. Stopniowo zaczyna więc wyłączać z pola widzenia kolejne irytujące ją rzeczy: pary trzymające się za ręce, żebraków na ulicach, współpracowników... Widzicie już do czego zmierza pointa? Jest to niestety największa wada „Kronik Atopii” - finał większości z opowiadań jesteśmy w stanie przewidzieć już po kilku pierwszych stronach, wystarczy dowiedzieć się jaki problem gnębi bohatera, żeby odgadnąć do czego go doprowadzi. Na szczęście im dalej w tekst, tym jest pod tym względem lepiej, szczególnie w przypadku kończącej książkę powieści, chociaż i tutaj nie obyło się bez kilku widocznych z daleka rozwiązań. Moment, w którym powieść pokazuje ogromny potencjał i sprawia, że naprawdę nie mamy ochoty rozstawać się z jej bohaterami, jest jednocześnie ostatnim. Mam nadzieję, że autor będzie kontynuował losy dzieciaków psis, ponieważ to właśnie drugi tom pozwoli mu zabłysnąć.

Każdy z tekstów, choć na różne sposoby, porusza jednak głównie jedno zagadnienie – tego, czy będziemy potrafili odróżnić to co wirtualne od tego co realne i co właściwie znaczy rzeczywistość. Co się stanie, gdy stworzymy wirtualne dziecko jako wersję testową przed poczęciem rzeczywistego potomka, w momencie w którym zasłona pomiędzy wirtualem a realem praktycznie nie istnieje? Jak skończy się rozszczepienie naszej świadomości na dziesiątki odłamków? W opowiadaniu „Ślepi Bracia” Bobby Baxter snuje rozważania na temat tego, czy dzięki systemowi psis ludzkość nie uzyskała zdolności podróżowania pomiędzy wszechświatami lub nawet ich kreowania: 


Jeśli w kosmosie istniała nieskończona liczba wszechświatów, to logicznie rzecz ujmując, w jednym z nich musiały rozgrywać się dokładnie takie wydarzenia, jak w arbitralnym świecie gier, w którym się obecnie znajdowaliśmy. Kiedy więc przemieszczaliśmy się do świata gier, tworzyliśmy w pewnym sensie okna do równoległego wszechświata śledzonego w symulacji. Niektórzy twierdzili, że jeśli świadomy obserwator nie potrafi dostrzec różnicy, można było mówić o ekwiwalencie bytu. Zatem pytanie dnia brzmiało: czy tworzymy tylko symulację światów, czy raczej przekraczamy horyzont zdarzeń naszego własnego wszechświata, otwierając portale do tych równoległych? Percepcja jest rzeczywistością. Czy w takim razie rzeczywistość jest ekwiwalentem percepcji? Śliska sprawa, na moje oko, więc pytanie, czy ten świat jest realny, czy nie, nie zaprzątało mi głowy tak, jak na początku.

Matthew Mather zawodowo zajmował się szeregiem zagadnień, które jeszcze kilka lat temu wydawały nam się technologiami jutra. W jego CV możemy znaleźć firmy pracujące nad nanotechnologią, społeczną inteligencją czy genomiką. W przeciwieństwie jednak do innego naukowca, Petera Wattsa*, pisząc „Kroniki Atopii” nie zdecydował się na użycie języka charakterystycznego dla naukowych rozpraw, dzięki czemu można je czytać nie posiadając stosownego zaplecza. Miłośnicy SF nie powinni jednak czuć się rozczarowani, ponieważ w tym przypadku możemy mówić o prostocie, ale na pewno nie prostactwie.

Matthew Mather przedstawił być może nie najbardziej oryginalną, ale z pewnością intrygującą wizję świata przyszłości. Dołączył do niej szereg bohaterów, którzy wraz z rozwojem fabuły pokazują ukryte, znacznie ciekawsze niż się pierwotnie wydaje oblicze i nie pozwalają oderwać się od lektury. Po początkowym lekkim rozczarowaniu wszystko przeradza się w opowieść, której ciąg dalszy natychmiast pragnie się poznać. Z niecierpliwością wypatruję kolejnego tomu „Kronik Atopii”!

PS Ilustracja na okładce jest cudowna, Dark Crayon jak zawsze trzyma poziom.


* uwielbiam Wattsa, jednak nie da się ukryć, że czasami naukowiec bierze w nim górę nad pisarzem

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014