Film „Mad Max: Na
drodze gniewu” przebojem wdarł się w serca widzów, zarabiając w
kinach ponad trzysta milionów dolarów i zbierając niezwykle
pozytywne recenzje. Batalia o dusze i portfele nie ograniczyła się
jednak jedynie do dużego ekranu. Ogłoszona jeszcze na targach E3 w
2013 roku gra „Mad Max” ukazała się w pierwszym tygodniu
września, konkurując z prawdziwym tytanem – „Metal Gear Solid
V: Phantom Pain”. Czy Max wyszedł z tego pojedynku cało?
„Mad Max” nie jest
tytułem idealnym. Posiada spory bagaż problemów, w dodatku
miejscami można tę grę uznać za zwyczajnie brzydką. Mimo to, nie
byłem w stanie oderwać się od przemierzania Pustkowi za kierownicą
mojego Archanioła. Niech was tylko nie zmyli nazwa, drodzy
czytelnicy, Pustkowia wcale nie są takie puste. Jeśli postanowicie
jak ja, zatrzymywać się na widok każdej kupki złomu, to zamiast
szalonej jazdy w klimatach postapokalipsy, Mad Max będzie raczej
przypominał symulator złomiarza. Ten świat aż tętni od rzeczy,
którymi możecie się zająć. Bazy sługusów głównego złego –
Scrotusa, które możemy opanować, pola minowe do rozbrojenia,
źródła wody do zbadania, zadania poboczne, przypadkowe spotkania z
NPCami, a nawet polowanie na skarby podczas burzy. A nie wspomniałem
jeszcze nawet o o wyścigach śmierci... Szybko okazuje się, że
szczątkowa fabuła jest jedynie pretekstem do odblokowywania
kolejnych terytoriów i ulepszeń samochodu.
Nie, żeby była ona
jakoś szczególnie skomplikowana. Max znowu ma problem z
mieszkańcami Pustkowi, w związku z czym traci samochód, dobytek i
sporą część godności osobistej. Zostawiony na pewną śmierć,
trafia na Chumbucketa, zdeformowanego mechanika, który uznał się
za kapłana silnika i pod wpływem snu zaczął budować
najpotężniejszy pojazd na Pustkowiach, Magnum Opus. Mężczyzna
postanawia towarzyszyć Maxowi w poszukiwaniu zemsty. To by było na
tyle, jeśli chodzi o fabułę. Kierowany przez gracza Max przemierza
bezdroża, wykonując zadania dla lokalnych wodzów i usuwając siły
wierne Scrotusowi.
Terytoriów jest kilka i
można je z grubsza podzielić wedle rozmieszczenia siedzib watażków
kontrolujących dany teren (bardzo wąskie grono, które na nasz
widok nie wyciąga broni). Mamy zatem skrawki należące do
Chumbucketa, oszpeconego i pogrążonego w bólu Jeeta, poruszającego
się o kuli Krwistobrodego, niepełnosprawną kobietę Spojówkę
(przezywaną Wyścigówką) oraz Smażyciela. Do tego dochodzą
Wydmy, teren pozbawiony przychylnego nam wodza. Mapa może i nie
wygląda szczególnie imponująco, ale oczyszczaniekażdego z rejonów
zajmie długie godziny. Na czym w ogóle polega usuwanie wpływów
Scrotusa? Rejony podzielone są na osobne terytoria. Gdy Max po raz
pierwszy wjeżdża w granice siedziby watażki, poziom zagrożenia
wynosi pięć. Łatwo się wtedy natknąć na patrole wrogich sił, a
co chwila w lusterku pojazdu migają laserowe celowniki snajperów.
Poziom ten można obniżyć na kilka sposobów: zabijając snajperów,
usuwając pola minowe, przejmując obozy, równając z ziemią
straszaki (konstrukcje w stylu totemów) oraz niszcząc cysterny
transportujące ropę. Tutaj pojawia się pierwszy problem tego
tytułu: potrafi być niezwykle monotonny. Każdy rejon oznacza te
same zadania, różniące się od siebie jedynie stopniem trudności
albo wymaganymi ulepszeniami wozu, ale do tego jeszcze wrócimy.
Drugim, zdecydowanie
większym problemem, jest brak oryginalnych elementów w grze. Co
chwila trafiałem na zapożyczenia z innych, lepszych tytułów.
Oczyszczanie terytoriów oraz synchronizacja punktów widokowych
pochodzi z serii Assassin's Creed, podczas gdy walka składająca się
z ataków, kontrataków i wplataniu specjalnych umiejętności w
serie ciosów ma korzenie w trylogii Arkham. Nawet milczący bohater,
kierowany jedynie pragnieniem zemsty przypomina Taliona ze
Śródziemia. To ostatnie skojarzenie nie powinno zresztą dziwić,
„Śródziemie: Cień Mordoru” czerpało rozwiązania z dokładnie
tych samych gier, natomiast dodało od siebie autorski pomysł
związany z systemem Nemesis. „Mad Max” takiego elementu nie
posiada, może poza dwoma wyjątkami. Jednym z nich jest samochód.
Nie przypominam sobie tytułu, w którym większą więź czujemy z
samochodem niż z człowiekiem. To za kierownicą pojazdu spędzamy
najwięcej czasu, traktując go nie tylko jako środek transportu,
ale przede wszystkim jako broń, pancerz i najlepszego przyjaciela.
Gracz może zmieniać elementy wyposażenia zaczynając od karoserii
a kończąc na wydechu. Jedynym problemem jest odblokowywanie
rzeczonych ulepszeń. Aby to zrobić, trzeba wykonywać zadania
poboczne, obniżać współczynnik zagrożenia na terytoriach
watażków, oraz, przede wszystkim, zgromadzić odpowiednią ilość
złomu. Gra oferuje szesnaście gotowych konfiguracji pojazdów,
zwanych Archaniołami. Każdy posiada inne możliwości i każdy z
graczy znajdzie coś dla siebie. Ostatnią z atrakcji związanych z
pojazdami są Wyścigi Śmierci. Wszystkie terytoria oferują
przynajmniej jeden. Zależnie od nazwy mogą one polegać na
dojechaniu do mety, zniszczeniu przeciwników, albo jeździe na czas
(motywacją jest ładunek wybuchowy, który karze spóźnienie piękną
eksplozją).
Drugim ze wspomnianych
elementów są burze. Te trafiają się niezwykle rzadko i trwają
bardzo krótko, ale powinno się ich bacznie wyglądać. Chwile
skrajnej niepogody sprawiają, że widoczność spada niemal do zera,
a porywisty wiatr niesie rzeczy zbyt słabo przytwierdzone do gruntu
(jeśli trafią one Maxa, to potrafią zabrać sporą część
zdrowia). Jednak to nie wszystko. W trakcie burzy można natknąć
się na skrzynie zawierające zaskakująco dużo złomu. Podczas
trwających kilka minut burzy udało mi się znaleźć około tysiąc
pięćset sztuk złomu, podczas gdy ze zniszczenia jednego auta
przeciwnika wyciąga się ledwo dziesięć. Chyba nie trzeba innych
argumentów, by na dźwięk nadchodzącej zaśmiać się szaleńczo i
wjechać w sam jej środek.
Jednym z największych
argumentów przeciwko „Mad Maxowi” jest konieczność ciągłego
zbierania złomu. Jest on walutą w świecie gry i faktycznie na
początku ciężko jest go zdobyć. Ale trzeba to wytrzymać,
ponieważ po kilku godzinach strumyk złomu zaczyna rosnąć, a kiedy
odpowiednio rozbudujemy fortece watażków, to waluta zaczyna sama
się zbierać. Każdą z czterech fortec można wyposażyć w osiem
ulepszeń: zbiornik na wodę, farmę czerwi, zbrojownię, szyb
naftowy oraz trzy ekipy - sprzątającą, złomiarzy i rozpoznawczą.
Dzięki temu nie dość, że każdawizyta w takim miejscu zaowocuje
napełnionym bakiem, manierką i zapasem naboi, to złom będzie
gromadzony dla nas nawet po wyjściu z gry (o ile konsola pozostanie
włączona i z dostępem do internetu). Zbieranie szybko przestanie
być wtedy problemem.
„Mad Max” jest dobrą
grą, z którą powinni zapoznać się fani gier z otwartym światem.
Jeśli są przy tym miłośnikami postapokalipsy, to tytuł ten
pewnie już znajduje się w ich posiadaniu. Nie dało się uniknąć
kilku problemów (jak samochód, który potrafi wykonać efektowny
przewrót przy próbie wsiadania), ale nie jest to coś, co może
zepsuć przyjemność płynącą z przemierzania Pustkowi. Mam
nadzieję, że to nie ostatni tytuł z Maxem Rockatanskym, ponieważ
z chęcią wrócę za kierownicę Archanioła. Może nawet następnym
razem zafundują graczom fabułę bardziej skomplikowaną od podróży
z punktu A do punktu B. Albo przynajmniej zrealizują ją w lepszy
sposób – w końcu w filmie się ona sprawdziła.
Komentarze
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)