Czy w zalewie zachodniej fantastyki, pełnej dzielnych bohaterów i bóstw o dziwnych imionach nie chcielibyście przeczytać czegoś bardziej swojskiego? „Droga do Nawi” Tomasza Duszyńskiego proponuje właśnie coś takiego, oferując panteon słowiańskich bóstw i demonów oraz akcję prowadzącą postacie ulicami tak Polski, jak i Rosji. I choć kilka rzeczy można powieści zarzucić, tak budowa świata i wykorzystanie lokalnych mitów pozostają bez zarzutu.
Czytelnik rzucony jest w
sam środek świata, gdzie konflikty rozwiązywane są za pomocą
ołowiu na równi z zaklęciami, a tajne służby dbają o utrzymywanie pozorów normalności. Czytelnik poznaje go poprzez oczy niczego nieświadomych ludzi wiodących szare, rutynowe
życie. Alek Bielski (polski żołnierz cierpiący na zespół
stresu pourazowego), Misza Asieniewicz (milicjant z silnym
kręgosłupem moralnym) i Ksenia (szara myszka pracująca w butiku)
nie tylko zostaną przewodnikami po wierzeniach Słowian, ale przede
wszystkim zdecydują o losach świata.
Fabuła książki kręci
się wokół pomysłu z którym po raz pierwszy zetknąłem się przy
okazji grania w wiekową już przygodówkę „Książę i Tchórz”,
a później trafiałem na ten koncept regularne, chociażby w
„Amerykańskich Bogach” Gaimana. Mityczne istoty (a zatem bóstwa,
demony i innego rodzaju wróżki) nie mogą istnieć bez wyznawców,
dlatego razem z nadejściem jednego Boga i dominacją związanego z
nim wyznania, zasoby wiary zaczęły się kurczyć w przerażającym
tempie. Stworzenia niegdyś władające światem zaczęły odchodzić
w zapomnienie, trafiając do tytułowej Nawi. Miejsce to, znajdujące
się poza czasem i przestrzenią pełni rolę zaświatów dla
mitycznych istot, gdzie trafić jest łatwo, ale wrócić już
niekoniecznie. O ile większość słowiańskich bóstw z rezygnacją
przyjmuje skazanie na zapomnienie, tak jeden osobnik ani myśli
odchodzić. Perun, bo to o nim mowa, poświęcił setki lat na
dopracowywanie planu mogącego przywrócić stary porządek rzeczy.
Podczas lektury nie
mogłem pozbyć się wrażenia, że Nawia składa się z czterech
opowiadań, których akcja kręci się wokół Peruna. Praktycznie
każde opiera się na podobnym schemacie. Bohaterowie zajmują się
codziennymi sprawami, by chwilę później zostać wplątanymi w plan
bóstwa. Starają się rozgryźć problem, zbierają siły a w końcu
doprowadzają do konfrontacji z Perunem. Jednak ta niczego nie
rozwiązuje, a akcja wraca do punktu wyjścia. Raz za razem domysły
bohaterów okazują się chybione, a oni kończą rozdzieleni oraz
pełni wątpliwości. Początkowo nie zwróciło to mojej uwagi,
ponieważ ciężko się spodziewać zakończenia po przebiciu się
przez zaledwie ćwierć książki, ale za drugim oraz trzecim razem
zabieg ten bardzo rzucił się w oczy, wywołując irytację. Pojawia
się pytanie, czy nie można było połączyć wydarzeń w logiczny
sposób bez zastosowania tak oczywistych wygaszeń akcji?
Warsztat Tomasza
Duszyńskiego robi solidne wrażenie, ale muszę przyczepić się do
dziwnych zmian w sposobie narracji. Z prowadzenia akcji w solidny,
przystępny sposób autor potrafi przeskoczyć do tak podniosłego
sposobu opisywania czynności równie prozaicznych, jak nabycie Ice
Tea na stacji paliw, że równie dobrze mogłoby się to odbywać
przy akompaniamencie Carmina Burana. Jest to szczególnie widoczne we
fragmentach dotyczących czwartej postaci, Batlera. Drugim z
problemów, jest wspomniany na okładce humor. W powieści nie
uświadczyłem go praktycznie wcale, a jedyne ślady płynęły ze
strony bliźniaków, Lela i Polela, którzy w sumie okazali się
najciekawszymi postaciami w powieści. Nie jestem w stanie
stwierdzić, czy wynika to z różnicy w poczuciu humoru moim i
autora, czy zgubiłem się gdzieś pośród huśtawek nastrojów, na
które cierpią bohaterowie na równi z postaciami drugoplanowymi.
Ciężko znaleźć dialogi, gdzie rozmówcy nie przechodzą od
irytacji do rozbawienia bez pozornie istotnego powodu, albo nie
wybuchną śmiechem wskutek kompletnie pozbawionej humoru uwagi.
Przestałem zwracać na
to wszystko uwagę, gdy bohaterowie wreszcie wkroczyli do tytułowej
Nawi. Lektura pochłonęła mnie bez reszty i żałowałem, że stało
się to dopiero przed końcem. Autor wykonał kawał dobrej roboty
tworząc ten nowy, ciekawy świat, będący wypaczoną wersją
naszego. To właśnie tam otrzymujemy największy ładunek emocji, a
akcja w pewnym momencie pędzi na łeb na szyję, gdy bohaterowie
muszą walczyć o życie. Z przyjemnością powróciłbym do Nawi,
choćby tylko po to, by dokładnie poznać to miejsce. Dlatego w
momencie przeczytania ostatnich słów w „Drodze do Nawi”
postanowiłem, że będę dokładnie śledzić przyszłe książki
Tomasza Duszyńskiego, licząc, że nie pozwoli odejść zaświatom
dla tajemniczych istot w zapomnienie. Moja nadzieja na powrót nie
wydaje się aż tak nieuzasadniona, biorąc pod uwagę zakończenie
powieści.
Czy jestem w stanie
polecić powieść czytelnikom? Tak, choć nie bez odrobiny wahania.
Mimo niedociągnięć, z zainteresowaniem poznawałem świat
słowiańskich wierzeń i magii. „Droga do Nawi” zdaje się być
dobrą lekturą na długie, jesienne wieczory. Książka rozkręca
się powoli, a bohaterowie często przypominają Mary Sue - pozornie
przeciętni ludzie okazują się potężnymi istotami, których nikt
i nic nie powstrzyma na drodze do osiągnięcia celu, a ich słabości
okazują się być zarazem największymi atutami. Uważam jednak, że
dobry warsztat autora, ciekawie opracowane zasady nadzoru nad
działalnością istot nadprzyrodzonych oraz chęć lepszego poznania
przedstawionego świata pozwalają czerpać sporo przyjemności z
lektury.
Komentarze
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)