Przejdź do głównej zawartości

Star Wars: Battlefront [recenzja]



Rok 2015 zdecydowanie należy do Gwiezdnych Wojen. Odkąd zaczęły się pojawiać kolejne produkty sygnowane tą marką i im bliżej do premiery filmu, w tym większym stopniu budzi się we mnie dzieciak, który kiedyś poświęcał temu uniwersum cały wolny czas. Przedostatnim punktem gigantycznej fali entuzjazmu miał się dla mnie stać Star Wars: Battlefront – gra, dla której postanowiłem złamać tegoroczne postanowienie niekupowania gier przed ukazaniem się recenzji. Potem jednak przyszła otwarta beta i mój entuzjazm bardzo szybko zmienił się w podejrzliwość. Czy to na pewno są te droidy, których szukamy?

Star Wars: Battlefront jest sieciowym FPSem, który pozwala nam wcielić się w jednego z anonimowych żołnierzy na polu bitwy, raz po stronie Imperium, raz Rebelii. Od czasu do czasu mamy też możliwość zagrania jako jeden z bohaterów – Luke, Han i Leia po stronie dobra oraz Imperator, Darth Vader i Bobba Fett dla zwolenników nieco bardziej bezpośrednich rozwiązań. Do naszej dyspozycji oddano pojazdy, z których możemy korzystać w czasie zabawy w niektórych trybach – naziemne AT-ST, AT-AT, 74-Z speeder bike oraz T-47 airspeeder (nie jest to jednostka lądowa, ale wykorzystuje się go jedynie do walk blisko powierzchni planety) a także myśliwce TIE, TIE Interceptor, A-wing i X-wing oraz statki bohaterów: Millenium Falcon i Slave 1. Wszystko przetestujemy w dziewięcu trybach gry: Potyczka, Ładunek, Supremacja, Eskadra, Pogoń za droidami, Łowy na bohatera, Strefa zrzutu, Bohaterowie i Złoczyńcy oraz Atak AT-AT. Ponadto samemu lub ze znajomym (zarówno online, jak i na dzielonym ekranie) możemy rozegrać kilka bitw lub odeprzeć fale wrogów w trybach offline. Tyle teorii tytułem wstępu, gdybyście nie wiedzieli jeszcze czym Star Wars: Battlefront jest oraz z czym się go je. Jak to wszystko wygląda w praktyce?

Pierwszym, co rzuca się w oczy po uruchomieniu dowolnego trybu jest grafika. Star Wars: Battlefront to chyba najpiękniejsza gra, jaką miałem okazję uruchomić na PlayStation 4! Studio DICE opanowało silnik Frostbite 3 do perfekcji, sprawiając, że czasami nie mogłem się powstrzymać od podziwiania widoków w trakcie rozgrywki, przez co ginąłem trochę częściej, niż bym tego chciał; szczególnie w trakcie bitw na planecie Endor, która wygląda po prostu zjawiskowo. Większość studiów nie potrafiłoby osiągnąć takiego efektu w grze single, tymczasem DICE zagwarantowało nam płynną rozgrywkę nawet w czasie najbardziej zażartych sieciowych potyczek lub wspólnego grania na podzielonym ekranie (niech 343 Industries się uczy). Podobnie sytuacja ma się na PC – betę ogrywałem na średniej klasy, mocno już wysłużonym laptopie, a pomimo tego mogłem się rozkoszować wysokiej jakości grafiką oraz płynną rozgrywką. W pełnej wersji nic się w tej kwestii nie zmieniło. W czasach, kiedy kolejne tytuły AAA zaliczają gigantyczne wtopy na PC, jest to na pewno miła odmiana. Warstwa audio dorównuje wizualnej – od muzyki znanej z klasycznej trylogii, przez odgłosy myśliwców, blasterów oraz machin kroczących, aż po wybuchy – każdy dźwięk będzie pieszczotą dla naszych uszu.
Nie tylko oprawa audiowizualna sprawia, że w pierwszej chwili po uruchomieniu Star Wars: Battlefront miałem niemal łzy w oczach. Na każdym kroku widzimy tutaj ogromną miłość, jaką twórcy darzą uniwersum Gwiezdnych Wojen. Poziom odwzorowania detali jest wręcz kosmiczny! Broń, kokpity myśliwców, cała masa smaczków, jak chociażby ewoki skaczące po mapie na Endorze, czy też charakterystyczne przejścia pomiędzy planszami po zgonie – klimat klasycznej trylogii dosłownie wylewa się tutaj z ekranu. W wielu miejscach czujemy, jakbyśmy naprawdę brali udział w kultowych bitwach znanych z kina! To uczucie bycia częścią świata Gwiezdnych Wojen jest, wraz z oprawą audiowizualną, największą zaletą Star Wars: Battlefront i czyni tę gręunikalną. Od dawna wiedzieliśmy, że gra nie będzie oferować kampanii dla jednego gracza, jednak króciutkie przerywniki na silniku gry, które możemy oglądać w trakcie misji treningowych sprawiają, że zawód jaki towarzyszy tej decyzji jest jeszcze większy. Przy tak fantastycznym poziomie odwzorowania uniwersum, nawet przeciętnej jakości kampania zostałaby przyjęta przez graczy z wielkim entuzjazmem.

Problemy zaczynają się jednak, kiedy przestaniemy na grę patrzeć okiem fana, a zaczniemy jako gracz. Po kilkunastu godzinach okazuje się bowiem, że w Star Wars: Battlefront tak naprawdę... nie bardzo jest już co robić. Podobnie jak w ostatnich odsłonach serii Battlefield, nie mamy tutaj możliwości wyboru konkretnych klas. Każdy z wybranych przez nas żołnierzy może zostać dopasowany do naszego stylu gry, poprzez wykupywanie za wewnętrzną walutę gry kart umiejętności oraz nowych broni. Problem polega na tym, że kart jest niewiele, w dodatku wcale nie zmieniają rozgrywki w znacznym stopniu – wymieniając rękę wcale nie czułem, jakbym grał inną klasą. To wciąż była praktycznie ta sama rozgrywka. Nieco lepiej wygląda kwestia broni, tych jest co prawda tylko jedenaście, ale nie ma się wrażenia, że potrzeba ich więcej. Szkoda, że nie możemy ich w żaden sposób modyfikować – mam naprawdę dość celownika optycznego, zamontowanego w każdej (poza T-21) broni i zmuszania mnie do przechodzenia w tryb TPP, kiedy to przy celowaniu wyłącza się nam optykę. W konkurencyjnym Call of Duty: Black Ops 3 mamy do czynienia z podobnym w założeniach systemem, jednak znacznie lepiej zaprojektowanym – każda z klas postaci ma do wyboru dwie unikalne zdolności, które w pewnym stopniu definiują naszą rozgrywkę, a bronie w wybranych zestawach możemy modyfikować na dziesiątki sposobów, dopasowując wszystko w pełni do preferowanego przez nas stylu rozgrywki. W Star Wars: Battlefront mam wrażenie, jakbym grał jednym z klonów Starej Republiki, bez własnego stylu. Widać to, gdy spróbujemy zmodyfikować wygląd naszej postaci. Choć z pozoru możliwości jest cała masa, to niespecjalnie mają one przełożenie na unikalność kierowanego przez nas żołnierza, , w praktyce ograniczając się jedynie do kilku modeli z niewielką liczbą małych modyfikacjami typu fryzura. W dodatku bardzo zręcznościowy tryb strzelania sprawia, że nie czujemy, jak postępuje progres naszych umiejętności. Z jednej strony sprawia to, że próg wejścia w Star Wars: Battlefront jest dość niski, z drugiej – to kolejny rzecz, która skróci żywotność gry.

Pisałem już, jak pięknie odwzorowane zostały w Star Wars: Battlefront planety, co jednak z mapami? Te w większości zaprojektowane są w sposób, który znamionuje ogromne doświadczenie studia DICE. Możliwości zarówno ataku jak i obrony jest tutaj naprawdę wiele i rzadko kiedy zdarza się, że jedna ze stron znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Gorzej jednak sytuacja ma się z punktami, w których się odradzamy. Szczególnie irytowało mnie to w trakcie trwania bety w trybie Ataku AT-AT na Hoth, a w pełnej wersji nic się nie zmieniło. Mapy są duże i czasami do miejsca akcji biegnie się naprawdę długo, tylko po to, żeby za chwilę zostać zabitym strzałem snajpera lub innym atakiem orbitalnym i powtarzać od nowa całą trasę. Miejscami czułem się, jakbym grał w symulator żołnierza z czasów I Wojny Światowej, któremu dowódca kazał szarżować na okopane stanowisko ogniowe wroga. Wracałem wtedy do trybów, w których mamy do czynienia z mniejszymi mapami, umożliwiającymi bardziej taktyczną rozgrywkę. I tutaj pojawia się kolejny zgrzyt – dostępne mamy jedynie cztery planety, co daje nam po cztery mapy dla trybu (często wspólne dla kilku). Te, choć piękne i świetnie zaprojektowane, szybko zaczynają nudzić i po pewnym czasie mamy ich po prostu dość.

Jeden spośród trybów gry zasługuje na szczególną uwagę – Eskadra. Modele myśliwców zostały na tyle fantastycznie odwzorowane, a sterowanie nimi daje tak ogromną satysfakcję, że jest to element Star Wars: Battlefront, który rzeczywiście nie pozwala mi się oderwać od gry. Potyczki na mapach, po których latają zarówno żywi gracze, jak i statki sterowane przez AI są niezwykle satysfakcjonujące, szczególnie, kiedy uda się nam zasiąść za sterami jednego z legendarnych statków – Millenium Falcon lub Slave 1. Żałuję, że DICE nie zaoferowało nam pojedynków w przestrzeni kosmicznej, a także nie urozmaiciło rozgrywki w Eskadrze dodatkowymi zadaniami, z drugiej strony – wtedy pewnie nie zagrałbym już w ani jeden tryb w którym walczą wojska naziemne. Niestety zróżnicowanie okrętów jest zbyt małe! Zaledwie po dwa statki dla każdej ze stron, to ogromny zawód! W dodatku myśliwce nie moga być przez nas w żaden sposób modyfikowane, i nie mówię już nawet o uzbrojeniu, ale i warstwie wizualnej. Zapomnijcie więc o lataniu TIE ozdobionym przez Sabine Wren ze „Star Wars: Rebels” lub Interceptorem z czerwonym pasem 181. pułku. Odniosłem też wrażenie, że A-wing ma zbyt dużą przewagę nad pozostałymi myśliwcami.

Zapewne zauważyliście już motyw przewodni kilku ostatnich akapitów – gra na każdym kroku oferuje nam coś niesamowitego, tylko po to, żebyśmy za chwilę zorientowali się, że otrzymaliśmy jedynie przystawkę. Możemy zasmakować każdego z trybów gry, jednak oferują one zbyt mało elementów, żebyśmy mogli się nimi cieszyć przez dziesiątki godzin, a przecież właśnie tego wymaga się od gry nastawionej na tryb multiplayer. Po zachłyśnięciu się warstwą audiowizualną oraz fantastycznie oddanym klimatem Gwiezdnych Wojen, Star Wars: Battlefront zaczyna nam na każdym kroku przypominać, że mamy do czynienia jedynie z niepełną wersją produktu. Przypominać dosłownie, ponieważ możliwość nabycia kosztującego 179 złotych season passa jest integralnym elementem głównego menu!* Przez cały czas grania w Star Wars: Battlefront miałem wrażenie, że powtarza się casus Destiny. Gry, której towarzyszyły ogromne oczekiwania, a które skończyły się na dostarczeniu graczom platformy do sprzedawania DLC, rzeczy bezczelnie wyciętych na wcześniejszych etapach produkcji. Activision i Bungie naprawiły ten błąd przy okazji wydania edycji Destiny:The Taken King. Co zrobi EA? Przyznam, że mam już szczerze dość takiej polityki wydawców! Wiecie czym jest Star Wars: Battlefront? To połowa gry, którą miała być, za to sprzedawana za dwukrotnie większe pieniądze!

Pomimo wielu zalet nie mogę niestety polecić tej gry, na pewno nie w tym momencie i jako fana Gwiezdnych Wojen naprawdę mnie to smuci. Jeśli za jakiś czas ukaże się edycja GOTY, która zawierać będzie wszystkie DLC – wtedy otrzymamy w końcu pełnoprawny, wart naszych pieniędzy produkt. Do tego czasu Star Wars: Battlefront jest wybrakowaną grą, perfidnie pociętą w celu naciągania graczy na kupowanie kolejnych pakietów DLC. Jeśli brakuje wam sieciowego FPSa w kosmicznych klimatach, wybierzcie Destiny: The Taken King, dla fanów SF świetne będzie Call of Duty: Black Ops 3. Oba te tytuły oferują obecnie bardziej rozbudowaną zawartość, która zatrzyma was na dziesiątki godzin. Star Wars: Battlefront przypomina mi Anakina Skywalkera: podobnie jak on ma w sobie gigantyczne pokłady Mocy, oczekujemy od niej wielkich rzeczy, jednak ta cudowna gra w wyniku knowań mrocznych sił przeszła na Ciemną Stronę Mocy, niszcząc nadzieję na lepsze jutro dla gier ze świata Star Wars. W dodatku ktoś poucinał jej mieczem świetlnym wszystko poza głową oraz korpusem. Miałaś przywrócić równowagę Mocy, nie zniszczyć ją, stając się maszynką do dojenia z graczy pieniędzy za DLC!



*W czasie kiedy pisałem recenzję EA zmieniło ten element, zastępując go informacją o darmowym DLC dającym dostęp do map na Jakku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014