Przejdź do głównej zawartości

S.Q.U.A.T. [recenzja]



Rok 2015 dla fanów postapokalipsy obfitował w ciekawe wydarzenia; na ekranach wymiatał Szalony Maks, półki w księgarniach zapełniało Metro z 2035 roku, a w napędach wylądowały płyty z czwartym Falloutem. Do zacnego grona dzieł, których akcja rozgrywa się w świecie po zagładzie, we wrześniu dołączył „S.Q.U.A.T.”, czyli debiutancka powieść Konrada Kuśmierka.

Książka trafiła na rynek bez echa. Wydana przez Czwartą Stronę bierze się za bary z tematem końca świata od nieco innej strony, za punkt wyjścia obierając cytat ze Stanisława Jerzego Leca: „To się będę śmiał, gdy nie zdążą ze zniszczeniem świata przed jego końcem”. Otóż to nie ludzie doprowadzili do zniszczenia cywilizacji. Koniec przyszedł z kosmosu pod postacią tajemniczego rozbłysku, który to został zinterpretowany jako przejaw agresji jednego mocarstwa na drugie. W ruch poszły rakiety i zanim ludzie zorientowali się, że to nie do końca tak, ze świata pozostały zgliszcza. Czyli jednak ludzkość przyłożyła się do własnej zagłady? Tylko ociupinkę.

Podczas lektury nieustannie towarzyszyło mi wrażenie, że w rękach trzymam przewodnik turystyczny po postapokaliptycznym pograniczu Polski i Białorusi. Główny bohater, Kamyk, miotany jest między kolejnymi lokacjami w których zazwyczaj pokazuje jakim jest twardzielem, kopie kilka tyłków a następnie rusza przed siebie (najczęściej pozostawiając luźno dyndające sznurki fabuły). Wspomniany Kamyk jest przemytnikiem, kursującym między terenami niegdysiejszej Polski a tymi poza Buforem, potężnym murem odgradzającym Polaków od ziemi obiecanej – Białorusi. Interesujący temat, prawda? Niestety czytelnik szybko przekonuje się, że jest niczym turysta na wycieczce objazdowej. Może podziwiać widoki zza szyby autobusu i słuchać głosu przewodnika, ale niewiele ponadto. O takim stanie rzeczy można przekonać się bardzo szybko, ponieważ jak tylko bohaterowie przekroczą Bufor, autor zapomina o wprowadzonych postaciach.

Bohater miota się z miejsca na miejsce, a kierujące nim motywy pozostają równie niejasne, co na początku. Kamyk zdaje się podejmować decyzje bez żadnego powodu. Drwi z przeciwności losu i nawet jeśli otrzyma ciężki łomot, to szybko staje na nogi i odchodzi w stronę zachodzącego słońca. Nic nie jest mu straszne, niezależnie czy chodzi o człowieka, czy mutanta. I właśnie dlatego tak ciężko jest coś do Kamyka poczuć. Byłem w stanie wykrzesać z siebie zaledwie lekką sympatię, a i to tylko z powodu ciętego języka.

Nie pomaga tutaj fakt, że postać ta nie ma w sobie nic oryginalnego, nie odbiega zbyt daleko od archetypu bohatera gatunku – zimnego, milczącego twardzciela-samotnika ze skłonnością do alkoholu i stosowania przemocy. Taki Max Rockatansky na słowiańskiej ziemi, tylko bez iskry szaleństwa Australijczyka. Dodajmy do tego pełną krwi przeszłość, dziwne wizje oraz wypasiony wóz (o którym tak bohater, jak i autor szybko zapominają) plus doświadczenie w bataliach prowadzonych na czterech kółkach. Porównania narzucają się same.

Natomiast świat przedstawiony w powieści to zupełnie inny poziom. Ludzkość tak naprawdę nie wyginęła w skutek Rozbłysku. Nawet bombardowania nie przetrzebiły jej aż tak bardzo, a już na pewno nie tę część mieszkającą poza wielkimi aglomeracjami. Owszem, bezpośrednio po tych tragicznych wydarzeniach przez świat przetoczyła się fala głodu, kataklizmów oraz chorób, ale w porównaniu z Maxem czy Falloutem, ludzkość jest w całkiem dobrej kondycji. Pozmieniał się jedynie układ sił. Ludzie silni zrzucili słabych ze stołków, przejmując władzę oraz tocząc zażarte walki o powiększanie terytoriów. Niepodzielną władzę na terytorium działań Kamyka sprawuje Maksymilian, władca squatu Białe Miasto. Tak się składa, że bohater ma z lokalnym watażką mocno na pieńku. To właśnie sieć zależności między squatami, fragmenty dotyczące polityki wewnętrznej Białego Miasta oraz sposobu traktowania niechętnych osiedli budują intrygujący obraz świata, który choć nie został zniszczony, to i tak stanął na głowie. To właśnie ten element jest powodem dla którego warto zapoznać się z tym tytułem. Autor poświęcił mu sporo czasu i to widać. Pomimo irytacji niedociągnięciami w warstwie fabularnej, parłem do przodu razem z Kamykiem, byle tylko zobaczyć co znajduje się za następnym zakrętem. Moim skromnym zdaniem, to właśnie świat po apokalipsie jest głównym bohaterem powieści.

Czy jestem w stanie polecić tę książkę? To zależy. Jeśli nastawiacie się na szybką, niekoniecznie splecioną wyraźną linią fabularną akcję oraz archetypicznego do bólu bohatera, to nie będziecie rozczarowani. W innym przypadku możecie się od „S.Q.U.A.T.” odbić. Po skończonej lekturze mogłem się jedynie zastanawiać czy autor zamierza powrócić do pozostawionych wątków. Do pociągu, pogrążonej w śpiączce ukochanej Kamyka, do wilkołaków oraz góry innych, zmarnowanych w tym tomie możliwości. Dlaczego tomie? Ponieważ zakończenie nie pozostawia wątpliwości co do tego, że ciąg dalszy nastąpi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014