Gdybym uczęszczał na spotkania do
grupy terapeutycznej „nałogowi gracze”, przedstawiłbym się w
ten sposób: „Cześć, nazywam się Michał i jestem uzależniony
od jeszcze jednej tury”. Indagowany o konkretne tytuły,
wymieniłbym dwa – dowolną część (z wyjątkiem IV i VII) z
serii „Heroes of Might and Magic” oraz wydany w 2012 roku „XCOM:
Enemy Unknown”.
Studio Firaxis stanęło przed
niezwykle trudnym zadaniem, na którym poległo już wielu twórców
– musieli przygotować sequel wysoko ocenianej produkcji; dodać
elementy urozmaicające rozgrywkę, ale także sprawić, aby gracz
nie otrzymał odgrzewanego kotleta. Po ponad czterdziestu godzinach
spędzonych na ratowaniu świata muszę stwierdzić, że jest to
jedna z najlepszych kontynuacji z jakimi miałem do czynienia!
Przeglądając statystyki, spece z
Firaxis zauważyli, że większości graczy nie udało się ukończyć
finałowej misji z „Enemy Unknown” za pierwszym razem. Doszli
więc do wniosku, że szykując fabułę sequela powinni ją oprzeć
właśnie na tym pomyśle – dowodzona przez nas drużyna przegrała,
a obcy opanowali Ziemię! Mija dwadzieścia lat, kosmici sprawują
władzę nad światem poprzez manipulację i propagandę. Ruch oporu
wywodzący się z pozostałości programu XCOM nie zapomniał jednak
o przeszłości. Wciąż prowadzi akcje dywersyjne, a jedna z nich
doprowadza do przełomu, który może zmienić oblicze konfliktu.
Więcej o fabule nie będę pisał, żeby nie zepsuć wam
niespodzianki -zaprezentowana historia trzyma dość wysoki poziom.
Nie porzuca estetyki taniego horroru klasy C o najeźdźcach z
kosmosu, świadomie balansując na granicy kiczu. Dodano jej jednak
kilka ciekawych zwrotów akcji, solidne tło fabularne oraz konkretny
cliffhanger
Konstrukcja fabularna gry wpłynęła
też na mechanikę rozgrywki. Jako ruch oporu nie dysponujemy już
oczywiście wsparciem rządów całego świata. Co za tym idzie,
musimy nawiązywać kontakty z lokalnymi dywersantami, powoli
rozbudowując siatkę wpływów i zbierając zrzuty z zapasami. Cały
czas wisi nad nami tajemniczy projekt „Avatar”, który odmierza
czas do końca gra – jeśli zostanie zrealizowany, przegrywamy.
Oprócz tego, najeźdźcy lubią utrudniać nam zadanie przez tzw.
mroczne wydarzenia. Są to specjalne misje, które w przypadku
niewykonania potrafią wywołać bardzo nieprzyjemne konsekwencje.
Działalność w partyzantce objawia się także bezpośrednio na
polu walki. Dopóki nie zostaniemy dostrzeżeni przez przeciwnika lub
sami nie zaatakujemy, jesteśmy niewidoczni dla wrogów. Pozwala to
na rozstawienie naszych wojaków w dogodnych pozycjach i wciągnięcie
wroga w pułapkę. Przyznam, że zastawianie zasadzek okazało się
być niezwykle satysfakcjonujące. Należy jednak uważać i nie
przesadzać z ustawianiem się, ponieważ w „XCOM 2” większość
misji ma ograniczenie czasowe. Z tego też powodu odniosłem
wrażenie, że gra (przynajmniej w początkowej fazie) jest
trudniejsza od poprzedniczki. Co innego wykończyć grupę wrogów, a
co innego zrobić to w określonym, zwykle bardzo krótkim limicie
czasowym. Zdecydowanie bardziej podobało mi się rozwiązanie
zastosowane w „XCOM: Enemy Within”, gdzie szybsze działanie
gwarantowało nam dostęp do dodatkowych surowców, a nie sprawiało,
że misja się nie powiodła.
Towarzyszące mi przez większość
rozgrywki uczucie, że mamy do czynienia z nieco bardziej wymagającą
produkcją wiązało się także z całą gamą nowych przeciwników.
Firaxis stanęło na wysokości zadania i liczba niemilców naprawdę
robi wrażenie. Mamy tutaj przerażające wężopodobne stwory, które
mogą przyciągać i dusić naszych wojaków, gigantyczne mechy, czy
siły zbrojne reprezentowane przez żołnierzy ADVENTu. Nie tylko
design wrogów jest ciekawy – kilka razy możecie się znaleźć w
nieciekawej sytuacji, kiedy okaże się, że zmodyfikowani
genetycznie kosmici dysponują umiejętnościami, o które ich nie
podejrzewaliśmy.
Na szczęście nasi podkomendni także
mają w rękawie kilka asów. Szczególnie do gustu przypadł mi
łowca, który poza strzelbą dysponuje także ostrzem potrafiącym
wyrządzić kosmitom poważne kuku. Biorąc pod uwagę, że niektórzy
wrogowie są w stanie unieszkodliwić broń palną na odległość,
walka mieczem staje się niezwykle przydatna. Oprócz tego
specjalista otrzymał do dyspozycji drona pomagającego mu na polu
walki. W zależności od wybranych umiejętności może leczyć
członków drużyny, lub zajmować się hakowaniem. Przejęcie
kontroli nad wrogim mechem może być kluczowe dla sukcesu danej
misji!
Rozwój postaci nie różni się
znacząco od tego znanego z „Enemy Unknown”. Wraz z kolejnymi
zastrzelonymi kosmitami zyskujemy punkty doświadczenia, a przy
awansie możemy wybrać jedną z dwóch umiejętności. Mam jednak
wrażenie, że tym razem wybór zdolności nie jest już tak
oczywisty jak poprzednio i można nieco bardzo zdywersyfikować
jednostki w obrębie danej klasy. Wraz z bohaterami możemy rozwijać
także narzędzia mordu jakimi się posługują – dodatkowe
magazynki, darmowe przeładowanie czy zwiększona celność to cechy,
które często będą decydować o być albo nie być naszych
wojaków.
Graficznie nie widać w „XCOM 2”
znaczących zmian w stosunki do poprzedniej gry z serii; wygładzono
to i owo, dodano kilka ładniejszych efektów, jednak to wciąż
niemal ten sam silnik (Unreal Engine 3,5 w miejscu 3), ze wszystkimi
zaletami i – niestety – wadami. Biorąc pod uwagę od jak dawna
Firaxis pracuje przy znajomej technologii, nie ma usprawiedliwienia
dla ilości błędów jaką znajdziemy w „XCOM 2”. W pakiecie
dostaniemy pełen arsenał bugów, od przenikania obiektów przez
ściany, dziwnych animacji postaci, po fatalną optymalizację. Jest
to tym bardziej dyskwalifikujące, że gra została wydana jedynie na
pecety, nie można więc mówić o tym, że trzeba było przerzucić
siły na odcinek konsolowej konwersji.
Zwykle jestem dość mocno wyczulony na
bugi i glitche, jednak przy „XCOM 2” nie odbierały mi one ani
przez moment frajdy płynącej z rozgrywki. Twórcy dostarczyli
produkt spełniający wszystkie warunki idealnego sequela – jest
pod każdym względem lepszy i bardziej rozbudowany od poprzedniczki,
wprowadza szereg nowości urozmaicających rozgrywkę, nie zmieniając
jednocześnie jej rdzenia. Jeszcze nie skończył się luty, a ja
patrząc na kalendarz premier nie widzę (może poza „Deus Ex:
Mankind Divided” i „Mass Effect: Andromeda”) żadnego tytułu,
który mógłby zagrozić „XCOM 2” w moim prywatnym rankingu na
grę roku! Nawet nie zauważycie, kiedy siadając do gry o 19:00,
zostaniecie od niej oderwani przez poranny budzik. Bo zawsze jest
jeszcze jedna tura, jeszcze tylko jedna tura i już wyłączam,
naprawdę, zaraz po tej, tylko zerknę co się dzieje w bazie i...
PS Seria XCOM odrodziła się niczym feniks z popiołów. Może więc teraz pora na Jagged Alliance?
PS Seria XCOM odrodziła się niczym feniks z popiołów. Może więc teraz pora na Jagged Alliance?
Komentarze
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)