Przejdź do głównej zawartości

Deadpool: Martwi Prezydenci [recenzja] - czyli jak widziałem orła cień

Po ogromnym sukcesie jakim okazała się premiera filmu, Deadpoola znają już wszyscy. Połączenie akcji, humoru i przełamywania czwartej ściany podniesione do trzeciej potęgi zwane Wade Wilson stało się tak popularne, że niemal cały nakład wydanego przez Egmont „Deadpool: Martwi Prezydenci” sprzedał się na pniu. Czy jednak tom ten jest w stanie sprostać wymaganiom nowego czytelnika?

Cała historia opiera się na zabawnym pomyśle – jak poradzić sobie z zagrożeniem, jakim są powstali z martwych ex-prezydenci, a przy okazji nie splamić sobie nieskazitelnego wizerunku superbohatera przez dekapitację uwielbianego przez naród polityka (mam wrażenie, że w Polsce temat załatwilibyśmy sprawniej)? Oczywiście należy do takiej roboty zatrudnić pogardzanego przez wszystkich antybohatera, a skoro pod ręką akurat znajduje się Deadpool... Podobnie jak w większości historii sygnowanych logiem Marvel NOW!, rozpoczynając lekturę nie musimy posiadać dużej wiedzy na temat wydarzeń z przeszłości. Dzięki temu „Deadpool: Martwi prezydenci” już od pierwszych stron wciąga nas w pełną akcji opowieść, w której nawet nowemu czytelnikowi nie umknie nic ważnego. Jesteśmy rzucani od wnętrzności wielkiego dinozaura, przez bokserskie ringi w Las Vegas, aż po pamiętające zimną wojnę stację kosmiczną. Wszystko to oczywiście w takt makabrycznych scen i żartów głównego bohatera. Te drugie prezentują dość szerokie spektrum: od slapstickowych, przez odniesienia do popkultury, gierki słowne, aż po przełamywanie czwartej ściany. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby wywołały we mnie wybuchy śmiechu, co zdarzało się notorycznie w trakcie lektury „Ant-Man: Second-Chance Man” (nie rozumiem dlaczego Egmont jeszcze nie wydał tego genialnego komiksu!). Humor to jednak zawsze kwestia mocno indywidualna, więc kto wie, może w miejscu przy którym ja lekko się uśmiechnąłem, wy będziecie mieli ze śmiechu łzy w oczach. Moim zdaniem, w „Deadpool: Martwi prezydenci” najlepiej wypadają te żarty, które kontrastują ze smutnymi zdarzeniami, co ma miejsce szczególnie pod koniec tomu.

Rysunki w „Deadpool: Martwi prezydenci” idealnie pasują do opowieści – są karykaturalne, kolorowe i krzykliwe. Dzięki temu dobrze współgrają z charakterem protagonisty, a także świetnie oddają \przerysowaną przemoc. Ta ostatnia pojawia się nad wyraz często, ponieważ twórcy lubią bawić się faktem, że Wade Wilson posiada czynnik regenerujący.

Nie zazdroszczę pracy, jaką musiał włożyć w ten tom tłumacz. Oskar Rogowski (znany między innymi stąd) stanął przed nie lada wyzwaniem i... wydaje mi się, że dał sobie radę. Ciężko jednak udzielić jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ choć w teorii w pełni popieram zastosowane tu podejście, tak w praktyce nie do końca mi ono pasuje. Miejcie jednak na uwadze, że jest to osobiste odczucie, nie merytoryczny argument. Tłumacz trafił na pole bitwy odwiecznego sporu pomiędzy przekładami wiernymi a pięknymi i opowiedział się po stronie piękna. Dzięki temu masa nieprzetłumaczalnych dowcipów znajdujących się w tym tomie, została przełożona na zrozumiały dla polskiego czytelnika grunt, np. Wade lecąc na pysk „widziaaaaał orła cieeeeń”, a nie „I believe i caaaan flyyyy”. Jak już wspominałem – rozumiem takie podejście, jednak kiedy kanadyjski antybohater na amerykańskiej ziemi walczy ze wskrzeszonymi amerykańskimi prezydentami, na zlecenie nie mniej amerykańskiej agencji rządowej i wygłasza sentencję znaną jedynie mieszkańcom pewnego kraju nad Wisłą, to mnie to wytrąca z opowieści. Jeśli jednak nie stanowi to dla was przeszkody, będziecie z tłumaczenia zadowoleni – Oskar Rogowski wykonał bowiem kawał dobrej roboty.


Deadpool: Martwi prezydenci” to przyjemne, wypełnione akcją czytadło, idealnie nadające się dla widza, który wyszedł z seansu „Deadpoola” i chciałby kontynuować przygodę z Najemnikiem z Gębą. Jeśli jednak wykażecie się odrobiną cierpliwości i sięgniecie po kolejne tomy tej historii, powinniście zostać wynagrodzeni. Dość powierzchownie przedstawiony tu główny (anty)bohater otrzyma w nich tak potrzebną mu głębię. Biorąc pod uwagę, że komiks można kupić w podobnej cenie co bilet do kina, nie ma się co zastanawiać.

PS Prawie cały nakład „Deadpool: Martwi prezydenci” rozszedł się jak świeże bułeczki, próbowałem się dowiedzieć, czy wydawca planuje dodruk, jednak nie otrzymałem odpowiedzi. Pojedyncze egzemplarze dostępne są jeszcze na atomcomics.pl.






Gratuluję! To pierwszy obrazek!
Gdzie dalej? Hmmm.... To nie jest ważne, pamiętaj, że Ty decydujesz o własnym losie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014