Po męczarniach, jakie zafundował nam
Hickman w „Ostatnim Białym Zdarzeniu” (z którego cokolwiek
zrozumieć mógł tylko ktoś, kto ma już za sobą całą historię),
tym razem przyszła pora na tom, który fani Mścicieli czytać mogą
praktycznie bez znajomości aktualnych dla tego okresu wydarzeń w
uniwersum Marvela.
Po krótkim wstępie, „Era Ultrona”
wrzuca czytelnika prosto na ulice Nowego Jorku po apokalipsie. Wiemy
oczywiście kto za nią odpowiada, pytaniem otwartym pozostaje jednak
to jak do tego doszło. Z pojedynczych scen i strzępków informacji
czytelnik buduje obraz \zagłady i stopniowo zaczyna pojmować jej
rozmiar. Jest to też zdecydowanie najmocniejszy punkt komiksu –
dramat jaki się rozgrywa, bezradność, z którą zmagają się
istoty tak potężne jak superbohaterowie, utrata najbliższych –
każdy z tych elementów zrealizowany został w sposób doskonały.
Historia szybko zaczyna jednak wskakiwać na klasyczne dla
superbohaterszczyzny tory z podróżami w czasie, alternatywnymi
światami i niestety początkowy szok gdzieś ucieka. Cała historia,
choć początkowo daje nadzieję na skomplikowaną, wielowątkową
fabułę, tak naprawdę jest bardzo prosta w swoich założeniach. A
kiedy zaczynamy mówić o prostocie w opowieści pełnej paradoksów
czasowych, to coś jest nie tak. Na szczęście niedostatki fabularne
przykrywają główni bohaterowie, którzy w obliczu końca świata
pokazani zostali w niezwykle ludzki sposób. Nie ma tutaj miejsca na
pajaców w kolorowych kostiumach, to ludzie z krwi i kości,
załamani, przegrani, a mimo to wciąż walczący. Szczególne brawa
należą się Loganowi - sposób w jaki Wolverine'owie (to nie błąd)
rozwiązują paradoksy czasowe naprawdę urzeka! W całym tym
zamieszaniu brakuje mi jednak tytułowego złoczyńcy. Ultron pojawia
się na chwilę na początku, by powrócić pod koniec, w trakcie
dość nietypowej bitwy i... to właściwie tyle.
Odpowiedzialni za ilustracje panowie
Hitch, Peterson i Pacheco spisali się na medal. Obraz przegranych,
załamanych lub okaleczonych Avengerów, zdewastowanego miasta,
wszechobecnych botów Ultrona – każda z tych rzeczy robi ogromne
wrażenie. Nie brakuje zarówno paneli skupionych na bohaterach, jak
i takich na całe strony, obrazujących rozmiar zniszczeń; dzięki
temu kadry same w udany sposób opowiadają historię. Niezwykle
interesująco prezentują się także odpowiednicy Mścicieli z
alternatywnych linii czasowych, ze szczególnym uwzględnieniem Iron
Mana.
Lektura „Ery Ultrona” boleśnie
przypomniała mi, jak bardzo potencjał tytułowego przeciwnika
zmarnował Joss Wheedon w kinowym przeboju o tym samym tytule. Czy w
filmie czuliście choć przez chwilę realne zagrożenie ze strony
Ultrona? Tutaj wystarczy zobaczyć reakcję przerażonego Tony'ego
Starka na powrót Ultrona, żeby wiedzieć z kim mamy do czynienia.
Komiks zaciera tamto złe wrażenie, jednak popełnia własne błędy.
Odnoszę wrażenie, że Bendis miał znakomity pomysł na początek
historii, jednak nie do końca przemyślał w jaki sposób chciałby
go rozwinąć. Dostajemy sprawnie napisany komiks, który ma kilka
dobrych momentów i jego lektura bez wątpienia będzie
przyjemnością, ale mimo wszystko czuć tu zmarnowany potencjał.
Mogliśmy otrzymać historię wybitną w swoim gatunku, tymczasem o
„Erze Ultrona” zapomnimy niedługo po odłożeniu jej na półkę.
Komentarze
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)