Przejdź do głównej zawartości

Wolfenstein: The New Order, czyli kilofem w Trupią Główkę [recenzja]

Gatunek FPS zmieniał się przez lata. Od „Wolfensteina 3D”, przez „Quake’a”, “Counter-Strike’a” aż po “Call of Duty” oraz “Battlefield”. Kierunek zmian nie przypadł mi do gustu, o czym zaraz napiszę więcej, więc rzadko sięgałem po tytuły z tej kategorii. Wyjątkami były dwie części „Call of Duty: Modern Warfare”, serie Halo i Killzone. „Wolfenstein: The New Order” przypomniał mi dlaczego od lat unikałem „strzelanek”. 


Kto jeszcze pamięta czasy, gdy zdrowie nie odnawiało się samo z siebie, a apteczek szukano z nadzieją? Gdy nie trzeba było gnać na złamanie karku, byle tylko dotrzeć do kolejnego punktu kontrolnego i nie utonąć pod falami respawnujących się przeciwników, a gracz mógł swobodnie szwendać się po mapie? Wasz skromny recenzent pamięta.
„Wolfenstein: The New Order” przypomniał mi tamte czasy. Gracz w osobie Williama B.J. Blazkowicza ma za zadanie powstrzymać machinę wojenną Trzeciej Rzeszy. Wkraczamy do akcji, gdy siły aliantów przeprowadzają desperacki atak na sztab Trupiej Główki, naukowca tworzącego zaawansowaną broń dla nazistów oraz profesjonalnego sadysty. Szturm kończy się klęską, a poharatany Blazkowicz ląduje w morzu.
Gra nadeszła bez echa. Oczywiście, były trailery wręcz ociekające klimatem, ale w porównaniu z hypem nakręconym przez wydane w tym samym okresie ”Watch Dogs” był to pikuś. O dziwo, o ile dzieło Ubisoftu raczej rozczarowywało, tak przygody dzielnego wojaka BJ'a zapewniają ponad dwadzieścia godzin nieskrępowanej frajdy. Od oprawy muzycznej aż po różnorodność lokacji, każdy element składa się na obraz jednej z lepszych gier, w jakie miałem okazję grać w roku 2014.
Teraz przypomnijcie sobie, drodzy czytelnicy, gry FPS z interesującym bohaterem. Co rozumiem przez ten termin? Postać nie tylko potrafiącą wygłaszać zgrabne formułki, ale także dzielącą się z graczem przemyśleniami, posiadającą charakter, zdolną do odczuwania miłości lub nienawiści i wywołującą w graczu podobne emocje jak te, które są jej udziałem. Potraficie kogoś takiego wskazać? Zawężając krąg poszukiwań do obszaru gier akcji, waszemu recenzentowi przychodzą na myśl dwie, przykładowe postaci. Max Payne i Lara Croft z najnowszej części. B.J. to zmęczony walką człowiek, prący przed siebie właściwie tylko siłą rozpędu i pragnieniem zemsty. To zaledwie wstęp, a myśli Blazkowicza potrafią być równie celne, co prowadzony przez niego ogień.
Mamy zatem odpowiedniego człowieka z arsenałem pukawek. Tylko gdzie go umieścić, by zapewnić mu też odpowiednie miejsce i pozwolić na rozwinięcie morderczego potencjału? Proszę bardzo: szpital psychiatryczny w Polsce, futurystyczne miasto lat 50-tych, kanały, bazy nazistów, obóz pracy, morskie dno, most na Gibraltarze, a nawet księżyc. Różnorodnie? Bardzo. Gracz wędruje między lokacjami cały czas ciekaw co będzie dalej.
Ale wszystko to byłoby pozbawione sensu, gdyby nie fabuła. Gier traktujących o drugiej wojnie światowej nie brakuje, mimo to, „Wolfenstein: The New Order” potrafi zaskoczyć oryginalnymi pomysłami. To głównie zasługa zaimplementowania elementów science-fiction. Byli już naziści z ciemnej strony księżyca, byli nazi zombie, ale czy ktoś widział takich, którzy panują nad światem i wznoszą metropolie z überbetonu?! Może Machine Games nie odkryło tu Ameryki, ale wiecie co? Ta fabuła spełnia swoje zadanie. Wciąga i motywuje do pokonywania kolejnych fal niemilców. Przemoc również nie jest bezmyślnie upchnięta, byle tylko stworzyć iluzję dorosłości. Stanowi ona raczej odpowiedź na to, co stało się ze światem. Jeśli sceny tortur jeńców albo egzekucja pacjentów wspomnianego wcześniej szpitala psychiatrycznego kogoś nie poruszyły, to wizyta w obozie pracy, z kominów którego regularnie wydobywa się dym, zrobi to na pewno.
Jeśli już decydujemy się na walkę, to jakimi metodami powinniśmy się za nią zabrać? Dostępne są dwie, a mianowicie siłowa oraz ta wymagająca odrobinę myślenia. Właśnie ta druga zrobiła na mnie największe wrażenie. Raz na jakiś czas na ekranie pojawią nam się namiary na nazistowskich oficerów. Możemy ruszyć na wrogów z pieśnią na ustach oraz ołowiem miotanym z luf, ale ryzykujemy wtedy alarm oraz nadciągające posiłki. Jeśli jednak wykorzystamy trudniejsze do znalezienia przejścia i skróty oraz nasze umiejętności skradania spokojnie wyeliminujemy nie tylko cel, ale i żołdaków bez oddania jednego strzału. Krótko mówiąc, zaprzyjaźniłem się z nożami i wam też to polecam.
Tutaj przechodzimy do kolejnego elementu: umiejętności. Machine Games pokusiło się o dodanie do gry elementu znanego z cRPG. Jest to swoją drogą jedna z niewielu rzeczy które w ewolucji gatunku FPS przypadły mi do gustu. Odblokowanie kolejnych zdolności wymaga wykonania odpowiednich czynności, takich jak określona ilość cichych zabójstw, albo wykończenie pięciu żołnierzy wroga bez przerywania ognia. Gdy to zrobimy, otrzymujemy drobne bonusy, w rodzaju zwiększonego zapasu amunicji, bądź szybszego przeładowywania. Sprawdza się to doskonale, bo zapewnia graczowi możliwość rozwoju zgodnie z preferowanym przez niego stylem gry. Dla przykładu, ja miałem wymaksowane drzewko odpowiedzialne za działanie w ukryciu, za to to od granatów rozwinąłem niewiele ponad poziom podstawowy.
Jak zatem widzicie, nowy Wolf to dla mnie gra bliska ideału. Czy otrzyma najwyższą ocenę? Niestety nie. Głównie dlatego, że pod sam koniec, pomimo niezmiennie wciągającej fabuły, w starcia wkrada się monotonia. Rodzajów przeciwników jest po prostu za mało. Blazkowicz ma do czynienia z psami, dronami, szeregowcami, opancerzonymi szeregowcami, oficerami, cholernie opancerzonymi żołnierzami oraz bossami i to by było na tyle. Trudność starć dyktowana jest przez mieszanki wymienionych powyżej składników i chociaż potrafi stworzyć danie gęstości chilli con carne z papryczkami piri piri, to jednak z czasem brakuje jakiegoś urozmaicenia.
Nie zmienia to faktu, że raz na jakiś czas będę wracał do „Wolfenstein: The New Order” i od teraz to od tego tytułu będę przykładał miarę do współczesnych strzelanek. Z czystym sumieniem mogę polecić ten tytuł miłośnikom przemyślanych fabuł oraz solidnej akcji.

Ocena: 9/10

PS. Easter Egg znaleziony w bazie ruchu oporu sprawił, że wybaczyłem grze drobniejsze niedogodności.


Komentarze

  1. 20 godzin? Eee... chyba nie... znaczy się tyle w to grałem?, a wydawało się mniej, hmm... W każdym razie gierka miodna :] Polskie akcenty całkiem miłe (wow, więc jednak zagraniczni twórcy wiedzą, że jest taki kraj jak Polska oraz że - szok i niedowierzanie - my też walczyliśmy z nazistami), zwłaszcza starszy pan bardzo przypadł mi do gustu - niby już niemłody, ale z ikrą, której młodym brak ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Zależy na jakim poziome trudności oraz od tego, czy zamierzamy zgarnąć wszystkie znajdźki. :) Jednorazowe przejście właśnie tyle zajęło w moim przypadku.
    Polski akcent na tyle mnie zaskoczył, że przez chwilę nie potrafiłem skojarzyć po jakiemu npc do mnie nawijają. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście nie mam na myśli dokładnie dwadzieścia godzin, zero minut i zero sekund. To raczej zaokrąglenie jest. ;) Dodatkowo, próby farmienia skilli wydłużyły czas gry. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja do dziś wracam do starych gier, również shooterów, i co by nie mówić, to te naprawdę kiedyś były lepsze! :) Mniej nastawione na masowego odbiorcę, bardziej grywalne, wyróżniające się. Po nowości sięgam od czasu do czasu, tak dla oddechu, bo każdy lubi przecież od czasu do czasu ponapawać wzrok ładnymi widokami ;-) Wolfensteina znam z dwóch odsłon, chętnie kiedyś spróbuję i te najnowszą, recenzja zachęcająca.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Prosimy o podpisywanie się w komentarzach. Anonimowe komentarze będą likwidowane ;)

Popularne posty z tego bloga

Fabryka Wkurw, czyli siedem grzechów głównych Fabryki Słów

Destiny [recenzja]

Zajdle 2014